Autor: Kamy Wicoff
Wydawnictwo: Czarno na Białym
tytuł oryginału: Wishful Thinking
data wydania: 6 września 2016
ISBN: 9788364374241
liczba stron: 356
Podobno żyjemy w znakomitych czasach. Postęp technologiczny sprawił, że wiele prac wykonują za nas maszyny. Dlaczego więc żyjemy w ciągłym biegu i wiecznie się gdzieś spóźniamy? Niestety nieustannie podnosi się poprzeczka wyzwań stawianych każdej osobie. Trzeba spełniać się zarówno w sferze prywatnej, jak i zawodowej, no i na dobrą sprawę dobrze by było, by robić to jednocześnie. Niejednej osobie przychodzi do głowy myśl, że najlepiej by było w jakiś cudowny sposób wydłużyć dobę, wyczarować dodatkowe godziny na pielęgnowanie pasji, rodzinę i ... nadgodziny w pracy. Czy zastanawialiście się jednak nad konsekwencjami takiej ingerencji w czas? Jeśli nie to koniecznie zajrzyjcie do powieści Kamy Wicoff i odpowiedzcie sobie na pytanie, czy zdajecie sobie sprawę, o co tak naprawdę prosicie...
Jennifer Sharpe 39-letnia rozwódka, matka dwóch chłopców, z pełnoetatową, ogromnie stresującą pracą, nieustannie walczy z wyrzutami sumienia. Dopadają ją zarówno wtedy, gdy w pracy oczekuje się od niej większego (czasowego) zaangażowania, a ona zmuszona jest zająć się swoimi pociechami, jak również wtedy, gdy nie może z chłopcami spędzić czasu, nawet jeśli wie, że jest to dla nich bardzo ważne. Regularnie zadaje sobie pytanie, jak z życiowymi wyzwaniami radzą sobie inne matki. Marzy, by choć na jeden dzień móc się sklonować i nadrobić piętrzące się zaległości. Któregoś dnia kobieta przypadkowo zauważa na swoim telefonie nową aplikację. Wkrótce okazuje się, że przy jej pomocy, będzie mogła jednocześnie znaleźć się w kilku miejscach, uszczęśliwiając swoje otoczenie. Czy sama stanie się przez to bardziej szczęśliwa i spełniona? Przeczytajcie...
Nie ukrywam, że początkowo byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tej powieści. Pomysł wydał mi się bardzo naciągany i nieszczególnie atrakcyjny. Wystarczyło jednak przeczytać kilka stron, by przekonać się, że książka oferuje o wiele więcej, niż początkowo zakładałam. Z czasem nie mogłam już przestać czytać i koniecznie musiałam poznać zakończenie tej interesującej historii. Dodam, że historii, która naprawdę daje do myślenia...
Pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to język tej historii. Przystępny ale barwny. Widać, że autorka ma spory potencjał, a książkę czyta się dużo lepiej, niż większość oferowanych na rynku "czytadeł". To, co jednak najważniejsze to poruszanie tu tematy. Presja wywierana na kobiety, które powinny sprawdzać się w każdej roli, próby dążenia do zupełnie abstrakcyjnego ideału, przypominającego postacie z reklam i kolorowych magazynów, uzależnienie od telefonów i tym podobnych elektronicznych urządzeń, służących do "organizacji czasu" i kontaktów z innymi osobami, ale również (uwaga!) gorsze traktowanie kobiet w środowisku naukowym!
Autorka bardzo umiejętnie wypomina nam szaleńczy pęd życia, nieustanną walkę z czasem, którą nierzadko sami prowokujemy. Każe zastanowić się nad tym, czy faktycznie trzeba robić "więcej" i "szybciej", by żyć "lepiej". Historia głównej bohaterki pokazuje nam, że rozwiązanie problemu nie tkwi w próbach rozciągnięcia doby, a w nauce ustawiania sobie priorytetów, rezygnowania z tego, co tylko nas obciąża i potęguje wyrzuty sumienia. Dla wielu osób prawdziwym koszmarem jest dzień, w którym zapomnieli zabrać ze sobą telefonu. Odpowiedzmy sobie jednak na pytanie, czy świat naprawdę się zawali, jeśli na każdą nadchodzącą wiadomość nie odpowiemy w przeciągu minuty? Odpowiedź wydaje się być oczywista, ale wprowadzenie jej w życie już wcale nie jest takie proste...
Niezależnie od tego, jak bardzo byśmy się starali, w wielu środowiskach kobiety nadal postrzegane są jako pracownik gorszej kategorii. Nadal otrzymują one mniejsze wynagrodzenia, obejmują mniej kierowniczych stanowisk, a wszystko dlatego, że w oczach otoczenia są mniej dyspozycyjne, bardziej niepewne z uwagi na ewentualne "rodzinne plany". Czy to nie swojego rodzaju paradoks, że kobiety, które zwykle muszą pogodzić ze sobą tak wiele zadań, postrzega się jako bardziej ograniczone? I czy nie jest to niesamowite, że ta z pozoru tak banalna historia prowokuje to tak poważnych przemyśleń?
"Co by było, gdyby" to swoista bajka dla dorosłych z bardzo ważnym morałem. Dobrze napisana, choć z przymrużeniem oka, to podejmująca poważne tematy. Być może nie jest to książka, która pretenduje do bycia arcydziełem ale bardzo przyjemnie zaskakuje. Z pewnością jeszcze kiedyś do niej powrócę. A Was zachęcam do lektury.
Jennifer Sharpe 39-letnia rozwódka, matka dwóch chłopców, z pełnoetatową, ogromnie stresującą pracą, nieustannie walczy z wyrzutami sumienia. Dopadają ją zarówno wtedy, gdy w pracy oczekuje się od niej większego (czasowego) zaangażowania, a ona zmuszona jest zająć się swoimi pociechami, jak również wtedy, gdy nie może z chłopcami spędzić czasu, nawet jeśli wie, że jest to dla nich bardzo ważne. Regularnie zadaje sobie pytanie, jak z życiowymi wyzwaniami radzą sobie inne matki. Marzy, by choć na jeden dzień móc się sklonować i nadrobić piętrzące się zaległości. Któregoś dnia kobieta przypadkowo zauważa na swoim telefonie nową aplikację. Wkrótce okazuje się, że przy jej pomocy, będzie mogła jednocześnie znaleźć się w kilku miejscach, uszczęśliwiając swoje otoczenie. Czy sama stanie się przez to bardziej szczęśliwa i spełniona? Przeczytajcie...
Nie ukrywam, że początkowo byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tej powieści. Pomysł wydał mi się bardzo naciągany i nieszczególnie atrakcyjny. Wystarczyło jednak przeczytać kilka stron, by przekonać się, że książka oferuje o wiele więcej, niż początkowo zakładałam. Z czasem nie mogłam już przestać czytać i koniecznie musiałam poznać zakończenie tej interesującej historii. Dodam, że historii, która naprawdę daje do myślenia...
Pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to język tej historii. Przystępny ale barwny. Widać, że autorka ma spory potencjał, a książkę czyta się dużo lepiej, niż większość oferowanych na rynku "czytadeł". To, co jednak najważniejsze to poruszanie tu tematy. Presja wywierana na kobiety, które powinny sprawdzać się w każdej roli, próby dążenia do zupełnie abstrakcyjnego ideału, przypominającego postacie z reklam i kolorowych magazynów, uzależnienie od telefonów i tym podobnych elektronicznych urządzeń, służących do "organizacji czasu" i kontaktów z innymi osobami, ale również (uwaga!) gorsze traktowanie kobiet w środowisku naukowym!
Autorka bardzo umiejętnie wypomina nam szaleńczy pęd życia, nieustanną walkę z czasem, którą nierzadko sami prowokujemy. Każe zastanowić się nad tym, czy faktycznie trzeba robić "więcej" i "szybciej", by żyć "lepiej". Historia głównej bohaterki pokazuje nam, że rozwiązanie problemu nie tkwi w próbach rozciągnięcia doby, a w nauce ustawiania sobie priorytetów, rezygnowania z tego, co tylko nas obciąża i potęguje wyrzuty sumienia. Dla wielu osób prawdziwym koszmarem jest dzień, w którym zapomnieli zabrać ze sobą telefonu. Odpowiedzmy sobie jednak na pytanie, czy świat naprawdę się zawali, jeśli na każdą nadchodzącą wiadomość nie odpowiemy w przeciągu minuty? Odpowiedź wydaje się być oczywista, ale wprowadzenie jej w życie już wcale nie jest takie proste...
Niezależnie od tego, jak bardzo byśmy się starali, w wielu środowiskach kobiety nadal postrzegane są jako pracownik gorszej kategorii. Nadal otrzymują one mniejsze wynagrodzenia, obejmują mniej kierowniczych stanowisk, a wszystko dlatego, że w oczach otoczenia są mniej dyspozycyjne, bardziej niepewne z uwagi na ewentualne "rodzinne plany". Czy to nie swojego rodzaju paradoks, że kobiety, które zwykle muszą pogodzić ze sobą tak wiele zadań, postrzega się jako bardziej ograniczone? I czy nie jest to niesamowite, że ta z pozoru tak banalna historia prowokuje to tak poważnych przemyśleń?
"Co by było, gdyby" to swoista bajka dla dorosłych z bardzo ważnym morałem. Dobrze napisana, choć z przymrużeniem oka, to podejmująca poważne tematy. Być może nie jest to książka, która pretenduje do bycia arcydziełem ale bardzo przyjemnie zaskakuje. Z pewnością jeszcze kiedyś do niej powrócę. A Was zachęcam do lektury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz