Autor: Gregory David Roberts
Tłumaczenie: Maciejka Mazan
Cykl: Shantaram (tom 1)
Wydawnictwo: Marginesy
tytuł oryginału: Shantaram
data wydania: 17 lutego 2016
ISBN: 9788365282316
liczba stron: 800
Zapewne każdy z Was wielokrotnie spotkał się z chwytliwymi sloganami, umieszczonymi na okładkach książek, które mają utwierdzić nas w przekonaniu, że jest ona naprawdę wyjątkowa. Najczęściej wydawcy zapewniają nas, że to "światowy bestseller", który od wielu tygodni znajduje się na liście jakiegoś znanego amerykańskiego czasopisma, zdecydowanie lepszy od jakiejś szalenie popularnej pozycji z tego samego gatunku (w przypadku erotyków "lepszy od Greya" w przypadku książek młodzieżowych "bardziej wciągający niż Harry" itd.). Slogany pojawiają się tak często, że większość moli książkowych uczy się je ignorować. W tym jednak przypadku to właśnie slogan przykuł moją uwagę. Czytelniczy Święty Graal. Wobec takiej rekomendacji naprawdę trudno jest przejść obojętnie. Bez chwili zastanowienia zaczęłam więc czytać...
"Shantaram" to pasjonujący pamiętnik urodzonego w 1952 roku Australijczyka. Były narkoman i anarchista, rabuś-dżentelmen, który w 1980 roku, w biały dzień, uciekł z australijskiego więzienia, stając się jednym z najbardziej poszukiwanych ludzi w Australii. Planował ukryć się w Niemczech, jednak los sprawił, że na dłużej zatrzymał się w Indiach. Wraz z nim poznamy slumsy i najciemniejsze zaułki Bombaju, szczegóły interesów tamtejszej mafii, ciemną stronę hinduskiej, filmowej branży. A to dopiero początek...
Nawet jeśli tematyka książki na pierwszy rzut oka nie za bardzo do Was przemawia, warto skusić się na jej lekturę. Mało kiedy bowiem trafiamy na książkę autora, który tak plastycznie potrafi oprowadzić czytelników po Indiach. Gregory David Roberts wręcza nam przepustkę do miejsc, o których istnieniu nawet nie mieliśmy pojęcia. Jego Indie momentami pociągają, by w chwilę później odrażać. To świat pełen paradoksów, w którym szczery uśmiech rozjaśnia twarze mieszkańców slumsów, żyjących w zatrważających warunkach. Poznamy wielu nietuzinkowych bohaterów: biedaków, mafiosów, kobiety upadłe, więźniów, pracowników branży filmowej. Na przestrzeni lat stosunki z tymi osobami będą ewaluować. Niektórzy odejdą, pojawią się nowi, co najmniej równie ciekawi.
Na szczególną uwagę zasługuje tutaj historia niezwykłej przyjaźni pomiędzy autorem książki i drobnego naciągacza, Prabakera. Przewodnik, pośrednik, taksówkarz, człowiek, którego większość z nas odgoniłaby niczym natrętną muchę, przy bliższym poznaniu okazuje się człowiekiem nadzwyczaj szczerym i wdzięcznym. O równie wspaniałym przyjacielu większość z nas może zaledwie pomarzyć.
"Shantaram" to fascynująca podróż po Indiach i Afganistanie, jednak trzeba tu zaznaczyć, że nie jest to podróż przyjemna. Wręcz przeciwnie, podejrzewam, że wielu czytelników po zamknięciu książki obieca sobie, że nigdy nie wybierze się do tych krajów. Autor bowiem bez litości pokazuje nam ogrom niesprawiedliwości, jaka panuje na świecie. Ucisk tych, którzy uciskani są już do tego stopnia, że trudno sobie wyobrazić, że można ich jeszcze bardziej upodlić... Nawet sam Roberts, będący świadom tego zjawiska, w swoim życiu dostanie kilka bardzo bolesnych nauczek, które zachwieją jego wiarą w istnienie dobra i odkupienia za winy. Tak, "Shantaram" to lektura trudna i przygnębiająca, jednak tak trudno jest oderwać się od niej choćby na chwilę...
Autor powieści ma tendencje do "upiększania" swej historii licznymi, kwiecistymi przemyśleniami. Jestem pewna, że gdyby wyrwać niektóre zdania z książki, wiele osób uznałoby, że napisał je raczej Paolo Coelho. Dla wielbicieli tego autora to niepowtarzalny atut. Pozostali mogą z tym mieć pewien problem, choć w moim odczuciu ten zabieg sprawił, że historia stała się jeszcze bardziej barwna i na swój sposób poetycka.
"Shantaram" przypomina Indie. Jest barwna, tętni życiem, uwodzi, ale i równie często odpycha. Osobiście książką jestem oczarowana i choć sama Świętym Graalem bym jej nie ogłosiła, nie żałuje żadnej minuty, jaką poświęciłam na jej lekturę. Zachęcam do przeczytania, a sama natychmiast sięgam po kontynuację.
"Shantaram" to pasjonujący pamiętnik urodzonego w 1952 roku Australijczyka. Były narkoman i anarchista, rabuś-dżentelmen, który w 1980 roku, w biały dzień, uciekł z australijskiego więzienia, stając się jednym z najbardziej poszukiwanych ludzi w Australii. Planował ukryć się w Niemczech, jednak los sprawił, że na dłużej zatrzymał się w Indiach. Wraz z nim poznamy slumsy i najciemniejsze zaułki Bombaju, szczegóły interesów tamtejszej mafii, ciemną stronę hinduskiej, filmowej branży. A to dopiero początek...
Nawet jeśli tematyka książki na pierwszy rzut oka nie za bardzo do Was przemawia, warto skusić się na jej lekturę. Mało kiedy bowiem trafiamy na książkę autora, który tak plastycznie potrafi oprowadzić czytelników po Indiach. Gregory David Roberts wręcza nam przepustkę do miejsc, o których istnieniu nawet nie mieliśmy pojęcia. Jego Indie momentami pociągają, by w chwilę później odrażać. To świat pełen paradoksów, w którym szczery uśmiech rozjaśnia twarze mieszkańców slumsów, żyjących w zatrważających warunkach. Poznamy wielu nietuzinkowych bohaterów: biedaków, mafiosów, kobiety upadłe, więźniów, pracowników branży filmowej. Na przestrzeni lat stosunki z tymi osobami będą ewaluować. Niektórzy odejdą, pojawią się nowi, co najmniej równie ciekawi.
Na szczególną uwagę zasługuje tutaj historia niezwykłej przyjaźni pomiędzy autorem książki i drobnego naciągacza, Prabakera. Przewodnik, pośrednik, taksówkarz, człowiek, którego większość z nas odgoniłaby niczym natrętną muchę, przy bliższym poznaniu okazuje się człowiekiem nadzwyczaj szczerym i wdzięcznym. O równie wspaniałym przyjacielu większość z nas może zaledwie pomarzyć.
"Shantaram" to fascynująca podróż po Indiach i Afganistanie, jednak trzeba tu zaznaczyć, że nie jest to podróż przyjemna. Wręcz przeciwnie, podejrzewam, że wielu czytelników po zamknięciu książki obieca sobie, że nigdy nie wybierze się do tych krajów. Autor bowiem bez litości pokazuje nam ogrom niesprawiedliwości, jaka panuje na świecie. Ucisk tych, którzy uciskani są już do tego stopnia, że trudno sobie wyobrazić, że można ich jeszcze bardziej upodlić... Nawet sam Roberts, będący świadom tego zjawiska, w swoim życiu dostanie kilka bardzo bolesnych nauczek, które zachwieją jego wiarą w istnienie dobra i odkupienia za winy. Tak, "Shantaram" to lektura trudna i przygnębiająca, jednak tak trudno jest oderwać się od niej choćby na chwilę...
Autor powieści ma tendencje do "upiększania" swej historii licznymi, kwiecistymi przemyśleniami. Jestem pewna, że gdyby wyrwać niektóre zdania z książki, wiele osób uznałoby, że napisał je raczej Paolo Coelho. Dla wielbicieli tego autora to niepowtarzalny atut. Pozostali mogą z tym mieć pewien problem, choć w moim odczuciu ten zabieg sprawił, że historia stała się jeszcze bardziej barwna i na swój sposób poetycka.
"Shantaram" przypomina Indie. Jest barwna, tętni życiem, uwodzi, ale i równie często odpycha. Osobiście książką jestem oczarowana i choć sama Świętym Graalem bym jej nie ogłosiła, nie żałuje żadnej minuty, jaką poświęciłam na jej lekturę. Zachęcam do przeczytania, a sama natychmiast sięgam po kontynuację.