Autor: Darien Gee
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
tłumaczenie: Ewa Skórska
tytuł oryginału: Friendship Bread
data wydania: 15 listopada 2011
ISBN: 978-83-7648-985-8
liczba stron: 496
Pomimo, iż literacki dorobek Darien Gee do szczególnie imponujących nie należy, pisarka szybko zyskała sobie sympatię czytelników. Jej metoda na sukces okazała się zaskakująco prosta. Jeśli pisze, to o tym, co stanowi jej pasję. Snuje opowieści o kobietach, z którymi chciałoby się zaprzyjaźnić. Nic więc dziwnego, że "Herbaciarnia Madeline" zdobyła już tak wiele pozytywnych ocen.
W niewielkim miasteczku Avalon, mieszka niejaka Julia Evarts. Kobieta od lat przeżywa wielką, osobistą tragedię i niemal całkowicie odcięła się od reszty lokalnej społeczności. Wszystko zmienia się w chwili, gdy przed jej domem pojawia się tajemniczy pakunek. W środku znajduje się chleb przyjaźni amiszów, wraz z przepisem i zachętą, by rozdawać go dalej. Jeszcze nie wie, że ten "kulinarny łańcuszek" całkowicie odmieni nie tylko jej życie, ale również wywróci do góry nogami życie całego miasteczka...
"Herbaciarnia Madeline" to bardzo lekka, ciepła, pozytywna historia, wprost idealna na odprężający, letni wieczór. Opowiada o kobietach, które niosą ze sobą bagaż różnorakich, życiowych doświadczeń. I choć teoretycznie niewiele je łączy, między nimi bardzo szybko pojawia się nić porozumienia. Książka utwierdza nas w przekonaniu, że nawet jeśli obecnie przeżywamy wyjątkowo trudny okres, z czasem na horyzoncie dla każdego pojawia się słońce. Miłośniczki kulinarnych eksperymentów zapewne pokuszą się na próbę przygotowania opisywanego tu chleba przyjaźni, a że wariacji na jego temat jest naprawdę wiele, każdy znajdzie taki, który trafi w jego gusta.
Niestety tym razem mam pewne zastrzeżenia do tłumaczenia. Po pierwsze, nie rozumiem dlaczego tytuł "Chleb przyjaźni" w polskim wydaniu przeobraził się w "Herbaciarnię...". Być może zdaniem specjalistów przyciągnie większą ilość czytelniczek, nie zmienia to jednak faktu, że jest o wiele mniej adekwatny. Pomijając jednak ten nieszczęsny tytuł, tłumaczenie zaliczyło jedną, porządną wpadkę. W jednej ze scen, lekarka pyta bohaterkę, czy chce poznać płeć dziecka, w odpowiedzi na co ta tłumaczy się z mało ciekawego życia seksualnego. Dowcip polega na podwójnym znaczeniu angielskiego słowa "sex". Niestety w tłumaczeniu dialog traci cały sens i szkoda, że nikt nie wysilił się, by czymś zgrabnym go zastąpić.
"Herbaciarnia Madeline" nie należy może do wybitnych dzieł, jednak zawiera w sobie sporą dawkę pozytywnej energii i pewnie dlatego tak dobrze się ją czyta. Polecam zwolenniczkom odprężającej, "babskiej" literatury, a w szczególności tym, które chętnie eksperymentują w kuchni. Kto wie, być może chleb przyjaźni odmieni również Wasze życie? Tego Wam życzę.
Ta pozytywna energia, o której piszesz mnie zachęca i to mocno. Książka znajduje się już w mojej biblioteczce, ale jeszcze jej nie czytałam.
OdpowiedzUsuńCzasami nachodzi mnie ochota na taką lekką, ciepłą literaturę, ale zwykle jak docieram do regału, wracam z kryminałem. :D
OdpowiedzUsuńHerbata? Wszystko co herbaciane to moje! :D Nie no. Trochę się wstrzymam. ;)
OdpowiedzUsuń