Autor: Richard Carman
tłumaczenie: Anna Czyżewska
tytuł oryginału: Robert Smith: The Cure and Wishful Thinking
seria/cykl wydawniczy: Gwiazdy sceny
wydawnictwo: Anakonda
liczba stron: 256
The Cure to swego rodzaju muzyczny unikat. Muzyka zespołu jest na tyle specyficzna i na swój sposób mroczna, że nigdy nie miała prawa znaleźć masy odbiorców, a jednak znalazła. Słuchając głosu Smitha nietrudno o wrażenie, że śpiewa bez najmniejszego wysiłku, czy choć cienia zainteresowania tym, co robi, a mimo to od lat hipnotyzuje rzesze wiernych fanów. Uczciwie przyznaję, że fanką zespołu nigdy nie byłam, jednak bardzo go sobię cenię za niesamowity klimat utworów, za całokształt, bardzo specyficzny i intrygujący klimat.
Biografia wokalisty The Cure w dużym stopniu mnie zaskoczyła. Z jednej strony od początku jest jasne, że wokalista jest jej głównym bohaterem, z drugiej jednak strony, po zakończeniu lektury miałam wrażenie, że mimo wszystko niewiele się o nim dowiedziałam. Naprawdę nie mam pojęcia jak to wytłumaczyć...
To, co od początku bardzo mi się spodobało to na pewno wyraźnie zarysowane tło. Wydarzeniom z życia Smitha zawsze towarzyszą inne, bardzo znane wydarzenia. W ten sposób, nawet osoba, która niespecjalnie orientuje się w historii zespołu, szybko będzie w stanie umiejscowić wszystko w czasie. Zaskoczyła mnie nieustanna obecność w książce innego bardzo charakterystycznego piosenkarza, jakim jest David Bowie. Nigdy nie przypuszczałam, że ten człowiek w tak istotny sposób wpływał na muzykę wielu innych artystów. Po części udzielił mi się entuzjazm autora wobec twórczości zespołu The Cure. Richard Carman ani przez chwilę nie ukrywa, że jest jego wiernym fanem, gdyby jednak ktoś miał wątpliwości, wystarczy, że poczyta o kolejnych albumach i utworach. Lektura tej biografii wręcz prosi się o włączenie odtwarzacza CD i słuchanie kolejnych płyt The Cure.
Bardzo ciekawym dodatkiem była dla mnie dość wnikliwa analiza powiązania (lub jego braku) zespołu z subkulturą gotycką. Choć Robert Smith zawsze zaprzeczał, że istnieje jakiekolwiek powiązanie, specyficzna, nieco mroczna i zdaniem niektórych nieco depresyjna muzyka zespołu sprawiła, że często znajdował się na szczytach zestawień najlepszych gotyckich piosenek czy albumów.
Jak na biografię sygnowaną przez Anakondę przystało, na końcu nie zabrakło szczegółowej dyskografii i wideografii zespołu. Całość pięknie oprawiona a wydawnictwo, ze swojej strony, do publikacji dodało szereg ciekawych zdjęć.
Biografię uznałabym za całkiem udaną publikację, dzięki której mogłam nieco bliżej poznać zarówno samego wokalistę jak i historię zespołu The Cure. Niestety tym razem mój odbiór skutecznie zakłócił pewien kilkaktornie powtarzający się motyw... Otóż nigdy nie kryłam się z faktem, że od lat jestem oddaną fanką zespołu U2. Istnieje wiele znakomitych zespołów, które darzę dużym szacunkiem, niemniej U2 zawsze pozostanie dla mnie numerem jeden. Dlaczego wspominam o U2 pisząc o The Cure? O to samo chętnie zapytałabym autora biografii. Pal licho wzmiankę że Smith nie przepada za członkami U2 – nie ma takiego obowiązku, choć nie wydaje mi się, by ta informacja była szczególnie istotna. Cały problem w tym, że to nie jedyny moment, w którym przywołane zostaje U2. Czy fanów The Cure naprawdę interesuje, że podczas rozdania muzycznych nagród, muzycy obserwowali jak ich równieśnicy i „ulubieńcy mediów” – U2, po raz kolejny zgarniają nagrody? Czy osoby, które uważały U2 za królów występów na żywo, po kolejnej trasie The Cure naprawdę musieli zweryfikować ten pogląd? Doprawdy nie pojmuję po co w tej biografii tracić czas na takie wątki. To trochę tak jakby autor biografii nie mógł przeboleć, że U2 coś się udało, podczas gdy przecież The Cure również odniosło ogromny sukces. Jak widać czasem mały drobiazg może zepsuć całą frajdę. Jeśli jednak nie darzycie szczególną sympatią U2 a chcielibyście lepiej poznać The Cure, myślę, że ta biografia może stanowić dobry początek Waszej przygody. Czytając koniecznie słuchajcie muzyki tego zespołu i choć na chwilę dajcie się jej uwieść...
To, co od początku bardzo mi się spodobało to na pewno wyraźnie zarysowane tło. Wydarzeniom z życia Smitha zawsze towarzyszą inne, bardzo znane wydarzenia. W ten sposób, nawet osoba, która niespecjalnie orientuje się w historii zespołu, szybko będzie w stanie umiejscowić wszystko w czasie. Zaskoczyła mnie nieustanna obecność w książce innego bardzo charakterystycznego piosenkarza, jakim jest David Bowie. Nigdy nie przypuszczałam, że ten człowiek w tak istotny sposób wpływał na muzykę wielu innych artystów. Po części udzielił mi się entuzjazm autora wobec twórczości zespołu The Cure. Richard Carman ani przez chwilę nie ukrywa, że jest jego wiernym fanem, gdyby jednak ktoś miał wątpliwości, wystarczy, że poczyta o kolejnych albumach i utworach. Lektura tej biografii wręcz prosi się o włączenie odtwarzacza CD i słuchanie kolejnych płyt The Cure.
Bardzo ciekawym dodatkiem była dla mnie dość wnikliwa analiza powiązania (lub jego braku) zespołu z subkulturą gotycką. Choć Robert Smith zawsze zaprzeczał, że istnieje jakiekolwiek powiązanie, specyficzna, nieco mroczna i zdaniem niektórych nieco depresyjna muzyka zespołu sprawiła, że często znajdował się na szczytach zestawień najlepszych gotyckich piosenek czy albumów.
Jak na biografię sygnowaną przez Anakondę przystało, na końcu nie zabrakło szczegółowej dyskografii i wideografii zespołu. Całość pięknie oprawiona a wydawnictwo, ze swojej strony, do publikacji dodało szereg ciekawych zdjęć.
Biografię uznałabym za całkiem udaną publikację, dzięki której mogłam nieco bliżej poznać zarówno samego wokalistę jak i historię zespołu The Cure. Niestety tym razem mój odbiór skutecznie zakłócił pewien kilkaktornie powtarzający się motyw... Otóż nigdy nie kryłam się z faktem, że od lat jestem oddaną fanką zespołu U2. Istnieje wiele znakomitych zespołów, które darzę dużym szacunkiem, niemniej U2 zawsze pozostanie dla mnie numerem jeden. Dlaczego wspominam o U2 pisząc o The Cure? O to samo chętnie zapytałabym autora biografii. Pal licho wzmiankę że Smith nie przepada za członkami U2 – nie ma takiego obowiązku, choć nie wydaje mi się, by ta informacja była szczególnie istotna. Cały problem w tym, że to nie jedyny moment, w którym przywołane zostaje U2. Czy fanów The Cure naprawdę interesuje, że podczas rozdania muzycznych nagród, muzycy obserwowali jak ich równieśnicy i „ulubieńcy mediów” – U2, po raz kolejny zgarniają nagrody? Czy osoby, które uważały U2 za królów występów na żywo, po kolejnej trasie The Cure naprawdę musieli zweryfikować ten pogląd? Doprawdy nie pojmuję po co w tej biografii tracić czas na takie wątki. To trochę tak jakby autor biografii nie mógł przeboleć, że U2 coś się udało, podczas gdy przecież The Cure również odniosło ogromny sukces. Jak widać czasem mały drobiazg może zepsuć całą frajdę. Jeśli jednak nie darzycie szczególną sympatią U2 a chcielibyście lepiej poznać The Cure, myślę, że ta biografia może stanowić dobry początek Waszej przygody. Czytając koniecznie słuchajcie muzyki tego zespołu i choć na chwilę dajcie się jej uwieść...
Coś u ciebie muzycznie ostatnio! Ale nie szaleję ani za Depeche Mode, ani za The Cure, niestety :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Czekaj, czekaj, Anakonda się dopiero rozkręca. Wreszcie trafi i w Twoje gusta ;-)
UsuńZa "The Cure" może nie szaleję, ale bardzo cenię sobie ich muzykę jako fan horrorów - słowa ich piosenek są dosyć mroczne ;) Mam jeden album zespołu, kompilacja najlepszych utworów - świetne.
OdpowiedzUsuńJa co prawda fanem horrorów nie jestem ale ta muzyka naprawdę coś w sobie ma. Za to bardzo cienię ten zespół.
UsuńA ja tak! The Cure to jeden z "moich" zespołów, choć dawno już ich nie słuchałam - może wyrosłam? U2 zresztą to też zresztą "mój" zespół, kompletnie nie rozumiem antagonizmów, o których wspomniałaś...
OdpowiedzUsuńJa też ich nie pojmuję... Szkoda gdy coś takiego psuje odbiór...
UsuńMoja siostra złapała w latach świetności tego zespołu bakcyla na ich muzykę i...ja się zaraziłam. :) Nie wiem, co ich muzyka ma w sobie, ale zawsze wywołuje we mnie uśmiech - pozytywne reakcje. :)
OdpowiedzUsuńA to dobre :-) Ludzie z reguły twierdzą że ta muzyka jest dość mroczna i przygnębiająca a Tobie poprawia dzień :-) Super :-)
UsuńRany jak ja w liceum kochałam The Cure. Ciekawe, czy teraz też by była to dla mnie muzyka, a może już nie te lata:)
OdpowiedzUsuńTo chyba ten rodzaj muzyki z którego się nie wyrasta :-) Na szczęście :-)
UsuńZespół ma kilka fajnych kawałków. Zauważyłam, iż generalnie bardzo często jeśli się już porównuje jeden zespół do drugiego, to jest to zespół X do U2.
OdpowiedzUsuńMasz rację. Czytałam biografie kilku zespołów i U2 było praktycznie wszędzie ale nigdzie nie spotkałam się z tak dziwnymi porównaniami. Jak dla mnie to trochę jak porównywać kota do konia. Oba zwierzaki super i czy jest sens pisać że koń nas w łóżku nie ogrzeje? No chyba że pójdziemy do stajni ;-) Nie mam nic przeciwko takim małym wstawkom, tym bardziej że U2 było bardzo aktywne i zapisało się w historii choćby z uwagi na Live Aid. Ale jesli chce się pisać, jakie nagrody zgarnęli, lepiej napisać o nim a nie umieszczać tego w biografii The Cure...
Usuńlubię biografie muzyczne, lubię The Cure, wiec chętnie przeczytam jak tylko wpadnie moje ręce :)
OdpowiedzUsuń