22.12.2018

English Matters KIDS nr 1



„English Matters Kids” to młodszy brat wydawanego od ponad 10 lat i bardzo cenionego magazynu „English Matters”. To dwumiesięcznik skierowany do najmłodszych - dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym ,rozpoczynających przygodę z językiem angielskim.

W pierwszym numerze poznamy między innymi kolory tęczy, nauczymy się liczyć do 10, używać przyimków "nad" i "pod", poznamy szereg zwierząt i zwrot "I've got". Treść magazynu stanowią wierszyki, piosenki, komiksy, ćwiczenia, możemy więc być pewni, że nauka z magazynem będzie ciekawa, a dzięki temu również skuteczna.

Istotnym elementem są tu również wyczerpujące wskazówki i porady związane z nauką języka obcego oraz motywacją do tej nauki. Dzięki nim z magazynu mogą korzystać nie tylko nauczyciele w szkołach, przedszkolach, czy na kursach, ale również rodzice i opiekunowie bez doświadczenia w nauczaniu. 

Podobnie jak we wszystkich magazynach językowych wydawnictwa Colorful Media, i tu nie zabrakło ciekawych dodatków. Najważniejszy to oczywiście nagrania w formacie mp3. Dzięki nim dziecko od początku będzie "osłuchane" z prawidłową wymową i intonacją. Sympatyczne kolorowanki umilą pracę. Dodatkowo w każdym numerze znajdzie się mała niespodzianka, która z pewnością ucieszy każde dziecko.

Gdy po raz pierwszy brałam magazyn do ręki, miałam wrażenie, że jest bardzo cienki. Czy warto wydać pieniądze na "zaledwie" 24 strony z czego dwie to okładka, dwie porady dla rodziców i jedna to informacja o prenumerecie? Przekartkujcie szybko magazyn, a przekonacie się, że rzeczywiście warto. Co więcej, może się okazać, że materiału będzie nawet za dużo, by opanować go w 2 miesiące. Ogromna różnorodność zadań i atrakcyjna szata graficzna gwarantują przyjemną i owocną naukę. Magazyn zdecydowanie wart jest swojej ceny. 

Jeżeli macie jeszcze wątpliwości, zajrzyjcie na stronę magazynu www.emkids.pl, gdzie znajdują się dodatkowe materiały (np. kolorowanki do wydrukowania) oraz nagrania MP3. Magazyn można nabyć we wszystkich znanych salonach prasowych, ja polecam jednak kiosk wydawnictwa, gdzie będziecie mogli skorzystać z opcji prenumeraty. Gorąco zachęcam do zapoznania się z tym magazynem.

19.12.2018

"Świąteczna kafejka" Amanda Prowse



Autor: Amanda Prowse
Tłumaczenie: Anna Sauvignon
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
tytuł oryginału: The Christmas Cafe
data wydania: 24 listopada 2016
ISBN: 9788365506887
liczba stron: 272






Amanda Prowse przez dziesięć lat pracowała jako konsultantka biznesowa, aż uzmysłowiła sobie, że jej prawdziwym powołaniem jest pisanie. I dobrze, bo okazało się, że jej powieści trafiły do serc wielu czytelniczek, które nie przestają wierzyć w ludzkie dobro i prawdziwą miłość.

Bea ma za sobą wiele trudnych doświadczeń. Od śmierci męża próbuje oswoić się z samotnością, jednak wspomnień cudownych chwil nie da się wyprzeć z pamięci. Co gorsza, kobieta z niepokojem obserwuje rozpad jej wyjątkowej więzi z synem. Tylko wnuczka, Flora, zdaje się nadal darzyć babcię szczerym uczuciem. Niestety i ona nie ma łatwego życia. Cierpi na brak prawdziwych przyjaciół i coraz częściej pakuje się w kłopoty. W końcu zdesperowani rodzice wysyłają ją do Bei, a ta, w przypływie impulsu, postanawia zabrać ją do Szkocji, gdzie mieszka zapoznana na forum dla właścicieli kafejek, internetowa przyjaciółka. Flora jeszcze nie wie, że Edynburg jest dla jej babci szczególnym miejscem i wiąże się z bardzo ważną osobą. Czas, by wspomnienia odżyły z niebywałą intensywnością.

Spoglądając na okładkę książki, można odnieść wrażenie, że będziemy mieli do czynienia z klimatyczną opowieścią o urokach prowadzenia małej kawiarni. Tymczasem ten aspekt książki nie jest szczególnie rozbudowany. Na pierwszy plan wysuwa się za to burzliwe życie Bei i trudy wchodzenia w dorosłość Flory. Nie oznacza to jednak, że książka nie jest warta uwagi. Autorka stworzyła ciekawą, nieco pogmatwaną historię miłosną, dodała nieco zwariowanych zbiegów okoliczności i życiowej mądrości, i tak oto powstała lekka, przyjemna, ale nie naiwna historia, która skutecznie może umilić wieczór. 

Choć losy Bei są nieco skomplikowane, łatwo ją zrozumieć i zapałać do niej szczerą sympatią. Podobnie ma się rzecz z Florą. Obie zdają się idealnie uzupełniać i doskonale się rozumieć. Gdy jednej brakuje odwagi, by zrobić kolejny krok, druga skutecznie ją motywuje. W ten sposób obie mają szansę wyrwać się z codziennych smutków i odzyskać radość życia.

Szkoda, że autorka nie pokusiła się na rozbudowanie wątku kawiarnianego, bo jest to coś, co lubi większość fanek powieści obyczajowych. Skoro Boże Narodzenie, to i gorąca harbata z konfiturą i aromatyczne wypieki. Tym razem niestety tego zabrakło, i nie nachodzi nas ochota by zajrzeć do tego miejsca i spóbować podobno fantastycznego ciasta. Chyba pozostaje nam zachwycić się okładką, a potem skupić na innych wątkach. 

Co prawda w "Świątecznej kafejce" ani święta, ani kafejka nie są zbyt ważne, mimo to powieść czyta się szybko i przyjemnie. Myślę, że to zasługa dobrze dobranych głównych bohaterek, to właśnie dla nich warto skusić się na lekturę. Zachęcam.

12.12.2018

"Uwierz w miłość, Calineczko" Natalia Sońska




Autor: Natalia Sońska
Wydawnictwo: Czwarta Strona
data wydania: 31 października 2018
ISBN: 9788379760237
liczba stron: 384





Natalia Sońska jest autorką licznych powieści obyczajowych, w tym kilku w świątecznym klimacie, inspirowanych baśniami. "Uwierz w miłość, Calineczko" to z założenia właśnie jedna z nich, choć tym razem i z baśnią i ze świętami chyba jakoś jej nie po drodze...

Maja wiedzie dość spokojne życie, choć czasami wkradają się do niego małe zawirowania. Jednym z nich jest z pewnością Wojtek, znajomy ze szczenięcych lat, który nie wiedzieć czemu pała do dziewczyny otwartą niechęcią. Czy Maja zdoła go do siebie przekonać? A może pisany jej jest stary, dobry znajomy, który w przekonaniu wielu już dawno skradł jej serce? W życiu dziewczyny zapowiada się wyjątkowo burzliwy okres.

Jak już wspomniałam, historia z założenia miała mieć świąteczny klimat i baśniowy akcent, niestety obu tych rzeczy na próżno szukać w dość schematycznej i mocno przewidywalnej opowieści. Być może całość prezentowałaby się nieco lepiej, gdyby nie mocno naciągana i dziwaczna ślubna intryga już na samym początku. Miało być zabawnie, trudno jednak uwierzyć w tak abstrakcyjny pomysł, a co za tym idzie, wczuć się w sytuację. Jeśli chodzi o bohaterów to zdecydowanie najlepiej wypadają starsze panie. Czy ciotka, czy kobieta sprzedająca góralskie smakołyki, każda jest ciepła, serdeczna i ma w sobie wiele mądrości. Aż szkoda, że to nie one są tutaj na pierwszym planie. Sama Maja nie wzbudza już tak pozytywnych wrażeń. Momentami może wręcz drażnić swoją naiwnością i mało poważnym podejściem do życia. I choć jest to już kobieta trzydziestoletnia, pracująca i teoretycznie niezależna, czytając o jej codziennych zajęciach ma się raczej wrażenie, że to nastolatka bez pomysłu na siebie, wysłana do ciotki, by z nudów nie za bardzo narozrabiała. Całkiem nieźle wypada za to jej przyjaciel Bartek, tym bardziej szkoda, że los bardziej mu nie sprzyja...

Choć świąteczna atmosfera nie wyszła, autorka powieści zdecydowanie zaraża fascynacją do gór i podhalskich smakołyków. Po lekturze tej historii naprawdę ma się ochotę wybrać w podróż, podążać górskim szlakiem, próbować niepowtarzalnych dań. Pisarka zdaje się dobrze znać tamtejsze rejony i nie ukrywa fascynacji życiem górali. Myślę, że to najmocniejszy punkt tej książki i powód dla którego mimo wszystko może dobrze sprawdzić się w zimowe wieczory.

Lektura powieści już za mną, mimo to nadal tak dokładnie nie wiem, jakie marzenia miała Maja i czemu pozostała wierna. Książkę czyta się stosunkowo szybko, mnie jednak tym razem zdecydowanie nie porwała. Polecam przede wszystkim osobom, które wyjątkowym sentymentem darzą góry. Być może będzie ona dla Was pretekstem, by powspominać cudowne wędrówki, zapierające dech w piersiach widoki, smak harbaty w schronisku... A może za jej sprawą nabierzecie ochoty, by po raz pierwszy wybrać się w góry i zapałać do nich autentyczną miłością. Choćby dla tej małej szansy można książkę przeczytać, świątecznej magii szukajcie jednak lepiej w innych opowieściach.

3.12.2018

"Magia grudniowej nocy" Gabriela Gargaś



Autor: Gabriela Gargaś
Cykl: Wieczór taki jak ten (tom 3)
Wydawnictwo: Czwarta Strona
data wydania: 31 października 2018
ISBN: 9788379760732
liczba stron: 377










Gabriela Gargaś jest autorką wielu sympatycznych powieści obyczajowych. "Magia grudniowej nocy" to trzeci, świąteczny tom jej popularnej serii Wieczór taki jak ten. Książkę można czytać niezależnie od pozostałych, myślę jednak, że gdy ją przeczytacie, zapragniecie pozostać w tym klimacie i poznać również dwie wcześniejsze powieści.

W małym bieszczadzkim miasteczku mieszkańcy z utęsknieniem wypatrują świąt. Każdy boryka się z jakimś problemem, coś zaprząta jego myśli. Michalina obawia się, że przez jeden błąd będzie musiała samotnie wychowywać dziecko. Babcia Zosia ledwo wyrabia z masą zamówień na świąteczne wypieki i ostatnie, czego jej potrzeba, to niefortunny wypadek, po którym będzie musiała rozejrzeć się za pomocnikiem. Amelia planuje kupić dworek i otworzyć w nim ośrodek Spa. Na szczęście, pod wpływem impulsu, postanawia poznać historię tego miejsca. W ten sposób trafia do Arlety, która uraczy ją przejmującą historią o pożądaniu i miłości...

Powieść Gabrieli Gargaś jest niewątpliwie bardzo klimatyczna. Momentami można odnieść wrażenie, że ktoś nasączył ją herbatą z miodem i pomarańczą i dodał do niej nieco aromatu świątecznych wypieków. I choć nie jest to książka kucharska, jakoś tak od razu chce się upiec parę ciasteczek i powdychać ich wyjątkowy zapach, nieodmiennie kojarzący się ze świętami. Książka pełna jest rówież pięknych, głębokich myśli. Czytając, ma się ochotę od razu zacząć wypisywać wartościowe cytaty, by już zawsze mieć je przy sobie i w razie potrzeby do nich powracać.

Co do samej fabuły, niektóre elementy są nieco okrojone, innym poświęcono sporo uwagi, w tym najciekawszej w tym tomie historii kobiety, która niegdyś pracowała w dworku, którym interesuje się Amelia. Właśnie ta historia nadaje ton całej książce i bez niej nie byłaby ona ani w połowie tak pasjonująca. Jest ciepło i świątecznie, ale momentami również smutno i przejmująco. Na szczęście wszystkie emocje bardzo dobrze się równoważą, powieść czyta się szybko i ze sporym zainteresowaniem. 

Osobiście bardzo przypadło mi do gustu zakończenie książki ,a konkretniej parę słów do czytelnika. Czytając je ma się wrażenie, że autorce bardzo zależy, by wlać w czytelnika trochę życiowej mądrości i pozytywnego nastawienia. I choć pisarka jest młodą osobą, można odnieść wrażenie, że rad udziela nam bardzo wiekowa i mądra staruszka :-)

"Magia grudniowej nocy" to historia idealna na chłodne wieczory. Pełna ciepła, optymizmu, cudownych zapachów. Doskonale wprowadza w świąteczny klimat i przypomina o tym, co w tym okresie jest naprawdę ważne - miłość, życzliwość, bliskość drugiego człowieka. Zachęcam.


28.11.2018

"Siedem cudów" Agata Przybyłek







Autor: Agata Przybyłek
Wydawnictwo: Czwarta Strona
data wydania: 31 października 2018
ISBN: 9788379760251
liczba stron: 384





Czym jest cud? Gdy myślimy o nim czysto teoretycznie, jest on czymś nadzwyczajnym i unikatowym. W praktyce jednak o wiele częściej doświadczamy innych cudów. Bywa, że są one tak maleńkie, że nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo są ważne i potrzebne. Każdego roku rodzi się tak wiele dzieci. Większość z nich wcześniej czy później się uśmiechnie lub zrobi pierwszy krok. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak dla niemal każdej matki jest to jeden z najcenniejszych cudów, którego nie zamieniłaby nawet na wygraną w lotto. Świąteczna książka Agaty Przybyłek jest właśnie o cudach. Nie tych spektakularnych, a tych bardziej swojskich. I o tym, że powinniśmy bardziej je doceniać.

Choć do świąt pozostało zaledwie siedem dni, niektórzy jeszcze wcale nie czują wyjątkowości tego czasu. I trudno im się dziwić: Monika nieustannie spotyka byłego chłopaka, a każde kolejne spotkanie przypomina jej o szczęściu, które zostało jej odebrane. Jej brat od tygodni przygotowuje idealne zaręczyny, by w niemal ostatniej chwili zorientować się, że zaplanował wszystko na dzień urodzin swojej ... byłej partnerki. Z kolei tata Moniki na parę dni przed świętami dowiaduje się, że w styczniu pożegna się z pracą i doskonale zdaje sobie sprawę, że na kogoś w jego wieku i z jego doświadczeniem nikt nie czeka... Wszystko zdaje się walić, czy jest chociaż cień nadziei, że te święta nie okażą się jedną, wielką katastrofą?

Agata Przybyłek z charakterystyczną dla siebie lekkością opisuje przedświąteczne perypetie kilku bohaterów. Tym razem nie jest aż tak zabawnie, za to nieco refleksyjnie i świątecznie, a jak się okazuje, zbudowanie odpowiedniego, świątecznego klimatu, nie udaje się każdemu. Choć lekka i łatwa w odbiorze, historia nie jest na szczęście przesłodzona i prawdopodobnie prawie wszystkich choć raz naprawdę zaskoczy. Bardzo cieszy duży nacisk na to, co w tym wyjątkowym okresie powinno być najważniejsze: spotkanie z bliskimi, oderwanie się od codziennej gonitwy, docenienie tego, co ma się wokół siebie. Myślę, że niemal każda osoba po zakończeniu lektury pomyśli o cudach, jakie dokonują się w jej życiu. To dobrze, bo właśnie w święta warto docenić każdą drobnostkę i każdego życzliwego człowieka. To czas, w którym warto odezwać się do dawno niewidzianych przyjaciół, czy członków rodziny. Kto wie, może taki mały gest dla kogoś również stanie się prawdziwym cudem, o wiele cenniejszym, niż jakikolwiek prezent pod choinką. 

"Siedem cudów" to lekka, ale i mądra opowieść, która wprowadzi Was w magiczny nastrój i być może zmobilizuje do tego, by na chwilę przystanąć i nacieszyć się tym, co dzieje się wokół nas. Sprawdzi się również jako prezent pod choinkę. Z odpowiednią dedykacją może nabrać dla obdarowanego ogromnego znaczenia. Zachęcam do lektury.

24.11.2018

Business English Magazine 68/2018 + Legal English + wydanie angielsko-niemieckie

Magazyn Business English Magazine towarzyszy mi już od naprawdę wielu lat. Niezmiennie cieszy mnie jego wysoki poziom, interesujący dobór tematów i aktualność opisywanych tematów. Tym razem mam przyjemność opowiedzieć Wam aż o 3 różnych wydaniach...


Business English. Legal English


Oprócz standarodwych magazynów, w ramach BEM często pojawiają się wydania specjalne, obejmujące specyficzną tematykę. Tym razem jest to angielski prawniczy. O tym, że jest to bardzo skomplikowany język nie muszę chyba nikogo przekonywać. Nawet sięgając po przepisy w języku polskim, momentami można mieć wrażenie, że napisano je w zupełnie innym, egzotycznym języku... Z tego właśnie powodu osoby rozpoczynające swoją przygodę z taką tematyką, mogą poczuć się bardzo zagubione i zniechęcone, sięgając po teksty na zagraniczych portalach. O wiele lepszym rozwiązaniem jest więc wydanie specjalne BEM, oferujące szereg zróżnicowanych tekstów, poręcznych słowniczków na każdej stronie, nagrań w formacie mp3. To wszystko sprawia, że praca z magazynem jest o wiele bardziej przystępna, przyjemna i skuteczna.

Choć angielski prawniczy kojarzy się z monotonią, w magazynie znajdziecie szereg bardzo ciekawych tekstów. Być może najbardziej zainteresują Was informacje o amerykańskiej konstytucji, prawie unijnym lub karze śmierci? Nie braknie również słówek z zakresu prawa konsumenta, prawa pracownika, czy też własności intelektualnej. Oczywiście nie mogło zabraknąć tekstu na temat pracy prawnika. Osobiście najbardziej ucieszyło mnie jednak zestawienie najciekawszych filmów o tematyce prawniczej. 

Wydanie specjalne przyda się osobom szczególnie zainteresowanym zagadnieniom prawniczym ale również wszystkim, którzy chętnie poszerzają swoje słownictwo. Magazyn charakteryzuje bardzo dobry poziom i opracowanie tekstów, co zresztą jest już chyba znakiem firmowym BEM.


Business English Magazine 68/2018


Jeżeli angielski prawniczy nieszczególnie do Was przemawia, zachęcam do lektury najnowszego, regularnego wydania magazynu. Znajdziecie w nim wiele bardzo ciekawych, świetnie opracowanych artykułów, w tym bardzo intrygujący temat z okładki - dlaczego niektóre kraje są bogate, a inne biedne? Odpowiedź na to pytanie oczywiście nie jest prosta, przekonajcie się, jak poradzili sobie z nim redaktorzy BEM.

Z każdym dniem robi się coraz chłodniej, wiele osób walczy już z przeziębieniem. Nic dziwnego, że właśnie w tym okresie tak chętnie sięgamy po witaminy w tabletkach. Jednak czy ich zażywanie daje nam jakieś wymierne korzyści? A może jedynie wspieramy producentów takich preparatów? Koniecznie przeczytajcie artykuł na ten jakże intrygujący temat. Z równie dużym zainteresowaniem przeczytacie pewnie tekst, w którym redaktorzy próbują odpowiedzieć na pytanie, jak wypadają nasze zarobki w porównaniu z tym, co zarabia się w innych europejskich krajach.

Od dłuższego czasu trwa dyskusja na temat wycofywania z obiegu produktów jednorazowego użytku z plastiku, w tym słomek. Czy wiecie, które wielkie koncerny pracują już nad kompletnym wycofaniem tego "drobiazgu"? W magazynie nie zabrakło też azjatyckich klimatów. I tak wybierzemy się w pasjonującą podróż po Japonii, czy też dowiemy, które chińskie firmy wiodą prym w sprzedaży telefonów komórkowych. Tematów jest oczywiście o wiele więcej. Tradycyjnie do dyspozycji mamy poręczne słowniczki i nagrania w formacie mp3. Dodatek tematyczny tym razem poświęcony jest słownictwu przydatnemu w dyskusjach na temat czarnego rynku. 



Business English Magazine wydanie angielsko-niemieckie


Na koniec jeszcze parę słów na temat bardzo fajnej opcji dla osób, które dobrze posługują się zarówno językiem angieskim, jak i niemieckim. Od pewnego czasu, BEM wydawany jest również w wersji angielsko-niemieckiej. Oznacza to, że mamy do dyspozycji słowniczki angielsko-niemieckie, a co za tym idzie, z tym magazynem możemy poszerzać słownictwo w obu tych językach. Aby zobaczyć przykładowe wydanie, kliknijcie TUTAJ. Wszystkie informacje na temat tego wydania znajdziecie na stronie www.business-english-magazin.de

21.11.2018

"Randka pod jemiołą" Agnieszka Olejnik


Autor: Agnieszka Olejnik
Wydawnictwo: Czwarta Strona
data wydania: 31 października 2018
ISBN: 9788379760824
liczba stron: 391









Agnieszka Olejnik jest blogerką i autorką szeregu książek, głównie obyczajowych. "Randka pod jemiołą" to trzecia książka w sympatycznej serii, można ją jednak czytać bez znajomości wcześniejszych książek. I choć jest to powieść z założenia świąteczna, o wiele bardziej opowiada ona o relacjach damsko-męskich i o często zgubnej tendencji kobiet do uchylania mężczyznom nieba...

Joanna jest spełnioną mężatką. Tak bardzo utożsamia się z tą rolą, że już nawet sama nie wie, co tak naprawdę lubi, a co robi, bo tego oczekuje od niej mąż. Długie włosy, wysoko pozapinane bluzki i ściereczka w ręce - oto wizerunek, w którym doskonale się odnajduje. Joanna robi wszystko, by uszczęśliwić swojego męża, tym większe jest więc jej zaskoczenie i rozgoryczenie, gdy okazuje się, że ukochany ją zdradza. I choć wydaje się, że wszystko wali się jej na głowę, bolesny koniec może stać się początkiem nowego, lepszego życia. 

Z założenia książka Agnieszki Olejnik miała wpisać się w świąteczny klimat. Że tak właśnie będzie, sugeruje również klimatyczna okładka. Niestety, w fabule świątecznej magii jest naprawdę bardzo mało. Pewne elementy pojawiają się chyba tylko po to, by czytelnik faktycznie sięgnął po nią w zimowy wieczór. Historia Joanny jest też bardzo schematyczna i przewidywalna. Kobieta jest tak zaaferowana dbaniem o swoje domowe królestwo, że w ogóle nie przeczuwa nadciągającej katastrofy. Z kolei mąż oczywiście na kochankę wybiera sobie kobietę zupełnie inną niż ugrzeczniona małżonka i jak łatwo przewidzieć, nie minie wiele czasu, gdy ta "odmiana" zacznie go nudzić. Równie przewidywalny jest fakt, że na drodze Joanny pojawi się nowy, atrakcyjny mężczyzna. Założę się też, że po tym, co już napisałam, bez trudu przewidzicie zakończenie... Dla jednych będzie to zdecydowana wada książki, myślę jednak, że nie zabraknie osób, które lubią takie opowieści i mogą je czytać bez końca. To trochę tak jak z komedią romantyczną - niemal od początku wiemy jak historia się skończy, a mimo to tkwimy przy telewizorze, choćby po to, by przekonać się, że mieliśmy rację. 

Na plus książki przemawia kilka bardzo sympatycznych i barwnych bohaterek. Do książki przemycają sporo pozytywnej energii, wartościowych refleksji na temat życia i wiary w dobro człowieka. Paradoksalnie więc to o nich czyta się chyba najchętniej i najbardziej chciałoby się je poznać. Jako, że we wcześniejszych książkach z tej serii wiodły prym, zakładam, że ich lektura sprawiłaby mi bardzo dużą przyjemność. Minusem książki, oprócz schematyczności są niestety dość oczywiste błędy, z których najbardziej rzuca się w oczy ... listopadowa Wielkanoc. Tego typu potknięcia wybijają z rytmu i sprawiają, że podświadomie coraz bardziej skupiamy się na wyszukiwaniu kolejnych błędów, a nie na perypetiach Joanny. Szkoda, bo choć książka nie rzuca na kolana, jest całkiem przyzwoicie napisana i mogłaby się podobać. 

"Randka pod jemiołą" jest co prawda powieścią mało świąteczną, niemniej myślę, że fankom książek obyczajowych może się spodobać. To historia o tym, jak ważne jest, by być wiernym własnym przekonaniom i nigdy nie udawać kogoś, kim się nie jest. A to już bardzo istotna i potrzebna lekcja...

17.11.2018

"Anioł na śniegu" Joanna Szarańska




Autor: Joanna Szarańska
Cykl: Cztery płatki śniegu (tom 2)
Wydawnictwo: Czwarta Strona
data wydania: 31 października 2018
ISBN: 9788379760718
liczba stron: 324





Joanna Szarańska, pisarka i blogerka, zdecydowała się zabrać nas po raz kolejny do mieszkańców bloku przy ulicy Weissa w Kalwarii. Poznaliśmy ich przy okazji książki "Czerech płatkach śniegu" i pewnie niejedna czytelniczka nie mogła się już doczekać, by poznać ich dalsze losy. Czy te święta będą dla wszystkich spokojne i radosne? Mogę tylko zdradzić, że na nudę narzekać nie będziemy...

Święta wielu osobom kojarzą się z ciepłem i spokojem, zapachem choinki, i wspaniałych, świątecznych potraw. Tymczasem na ulicy Weissa znowu dzieje się tak wiele, że trudno znaleźć czas na chwilę refleksji i zadumy. W gąszczu intryg i nieporozumień znajdzie się nawet zajęcie dla .. prywatnego detektywa. Czy świąteczny klimat zdoła zapanować nad tym bałaganem?

Autorka po raz kolejny udowodniła, że potrafi pisać lekko i z dużym poczuciem humoru. Perypetie mieszkańców bloku są tak zwariowane, że trudno choćby na chwilkę się od nich oderwać. Każdy z bohaterów jest niezwykle wyrazisty, choć może i lekko przerysowany. I tak starsze panie są pełne życiowej energii i szalonych pomysłów, panowie są raczej zagubieni i bardzo małostkowi. Z największą różnorodnością mamy du czynienia wśród młodszych dam, choć niemal każda zdaje się być na jakimś życiowym zakręcie. Wśród zwariowanych opowieści nie zabrakło również refleksji nad tym, co w świątecznym czasie powinno być najważniejsze. Czy są to umyte okna i efektowne zdjęcia na Istagramie? Odpowiedź zdaje się być oczywista, choć w przedświątecznym szaleństwie tak łatwo się o tym zapomina. Pewnie więc dobrze, że autorka zechciała o tym napisać.

"Anioła na śniegu" czyta się wręcz błyskawicznie. Sprawdzi się idealnie jako przerywnik podczas świątecznych porządków, lub jako umilacz podróży do bliskich. Pogodna, ciepła historia na pewno przypadnie do gustu fankom książek obyczajowych, idealnie nada się więc na prezent. Zachęcam.

14.11.2018

"Spełnione życzenia" Karolina Wilczyńska


Autor: Karolina Wilczyńska
Wydawnictwo: Czwarta Strona
data wydania: 31 października 2018
ISBN: 9788379760213
liczba stron: 271











W tym roku wielbicielki powieści obyczajowych nie muszą obawiać się, że nie znajdą pod choinką niczego ciekawego. Wydawnictwo Czwarta Strona wydało niedawno świąteczne powieści chyba wszystkich poczytniejszych autorek z nim współpracujących. Każda kusi cudowną okładką i wyjątkowym klimatem, jednak gdy na okładce jednej z nich zobaczyłam nazwisko Karoliny Wilczyńskiej wiedziałam, że to właśnie po nią muszę sięgnąć jako pierwszą. Oczekiwania były spore, a pani Karolina zdołała im nie tylko sprostać, ale i przebić.

"Spełnione życzenia" to opowieść, w której wędrujemy od drzwi do drzwi, zaglądamy do różnych mieszkań, poznajemy ich mieszkańców. Jedni są bogaci, inni muszą bardzo zaciskać pasa, by móc pozwolić sobie na lepszy posiłek w święta. Każdy ma jakiś problem i niespełnione życzenie. Nikt nie przypuszcza jeszcze, że tym razem ich marzenia naprawdę mogą się spełnić i to w ... centrum handlowym. Zanim jednak popędzicie z nadzieją, że i Wasze życzenie może się spełnić, dobrze je przemyślcie. Los bywa bowiem przewrotny, a to, czego tak bardzo sobie życzycie, może okazać się dla Was prawdziwym przekleństwem...

Spoglądając na okładkę książki, byłam nieco zaskoczona, że autorka zdecydowała się na napisanie świątecznej, do bólu słodkiej książki. Bo właśnie na coś takiego wskazywał tytuł i urocze zdjęcie dziewczynki. Poznając kolejnych bohaterów zakładałam, że dokładnie wiem, co niedługo się stanie i jakie będzie zakończenie powieści. Zwroty akcji zupełnie mnie zaskoczyły i wywołały masę autentycznych emocji. Trzeba więc wyraźnie podkreślić, że "Spełnione życzenia" to nie jest przesłodzona, sielska historyjka, którą zapomina się w parę minut po przeczytaniu, a powieść pełna ludzkich trosk, problemów, choć oczywiście i radości. Perypetie bohaterów stają się czytelnikowi bardzo bliskie. Pewnie niemal każdy z nich skojarzy kogoś znajomego, kto być może boryka się z podobnym problemem. To oczywiście potęguje emocje podczas lektury, a te, wierzcie, w przypadku tej książki są naprawdę ogromne. Chyba najbardziej w pamięć zapada pani Krystyna, staruszka, która próbuje uchronić wnuki przed domem dziecka. Nawet mniej wrażliwe osoby mogą tu uronić łezkę, tak bardzo chciałoby się wejść do książki i w jakiś sposób zmienić bieg zdarzeń... Niestety tego nie da się zrobić, tak samo jak nie da się zaplanować naszego własnego życia. Wszystko, co można zrobić, to starać się dobrze żyć, rozsiewać wokół dobro, z nadzieją, że wcześniej czy później do nas wróci. 

Karolinę Wilczyńską już od dawna doceniam za umiejętność obrazowego przedstawiania ludzkich trosk i za historie, które wychodzą poza utarte ścieżki, nieustannie czymś zaskakują. To wszystko znalazłam w "Spełnionych życzeniach" i właśnie z tego powodu książka ta zrobiła na mnie tak duże wrażenie. Wbrew początkowym planom, nie będę potrafiła się z nią rozstać i wolę ją po stokroć bardziej od całej góry typowych świątecznych powieści. Już dawno nie podeszłam do jakiejś książki równie emocjonalnie, ale w tym przypadku po prostu nie da się inaczej. 

"Spełnione życzenia" to bardzo wartościowa powieść, która przypomina nam, co w życiu naprawdę jest ważne i za co powinniśmy być wdzięczni. To bardzo potrzebna lekcja w czasach, gdy często popadamy w materialistyczne odrętwienie, zapominamy, co naprawdę jest źródłem szczęścia. Nawet jeśli nie jest to typowa świateczna powieść, warto przeczytać ją właśnie w tym czasie. Lektura bardzo porusza, rozdziera emocjonalnie, ale mam nadzieję, że również pozwala coś zrozumieć i zmienić, sprawić, że nadchodzące święta będą inne niż wszystkie. Książkę z całego serca polecam.

11.11.2018

"Planer taki jak Ty od Gabrieli Gargaś " Gabriela Gargaś




Autor: Gabriela Gargaś
ISBN: 978-83-7976-075-6
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Data premiery: 2018-10-31
Stron 320







Koniec roku zbliża się ogromnymi krokami, a z nim czas na rozliczenie starego, zastanowienie się, co udało nam się zdziałać, a których pomysłów nie udało wprowadzić się w życie. Tych drugich będzie prawdopodobnie więcej. Co roku wiele osób wyznacza sobie nowe, ambitne cele, ale niestety większość odpuszcza je sobie już w styczniu... Czy jest szansa, że rok 2019 będzie inny? Kto wie, być może tym razem uda nam się wreszcie zrealizować coś ważnego. A pomóc w tym może przepięknie wydany "Planer taki jak Ty od Gabrieli Gargaś ".

Gabriela Gargaś jest autorką poczytnych powieści, tym razem jednak zdecydowała się zrobić coś innego i wydała planer, który ma sprawić, że kolejny rok będzie wyjątkowy. Choć prawdę mówiąc wcale nie musi chodzić tu o rok 2019. Planer jest bowiem tak skonstruowany, że można zacząć z niego korzystać w dowolnej chwili. I bardzo dobrze, bo po zapoznaniu się z jego zawartością, poważnie rozważam zakup paru na zapas.

Przygodę z "Planerem..." najlepiej zacząć od ... wstępu, w którym autorka nie tylko motywuje do korzystania z planera, ale również wlewa do naszych serc odrobinę ciepła. I mam wrażenie, że właśnie to jest jej głównym celem - tu nie chodzi o spis zadań do zrobienia, ale o zorganizowanie czasu tak, by człowiek wreszcie znalazł chwilę na oddech i bycie sobą. Gargaś podkreśla, jak bardzo jest to ważne. Bo cóż z tego, że cały dzień przeżyjemy na wysokich obrotach, gdy pod jego koniec pozostanie jedynie zmęczenie, frustracja i uczucie, że znowu nie udało nam się załatwić tysiąca rzeczy. To, co wyróżnia ten planer, to sporo miejsca na refleksję i przemyślenia. Tu znajdzie się kawałek papieru na spis książek, które chcielibyśmy przeczytać, podsumowanie minionego roku, spis marzeń, czy ... ulubionych herbat. Oprócz standardowego planu miesięcznego i tygodniowego, jest miejsce na podsumowanie każdego tygodnia, inspirujące cytaty, czy krótkie teksty, mające sprowokować nas do przemyśleń. Bardzo cieszy mnie obecność nie jednej, a aż trzech zakładek. Jedna z nich standardowo przydaje się do zaznaczenia właściwego tygodnia. Dzięki dwum pozostałym nie tracimy dużo czasu by odnaleźć choćby plan zajęć dzieci, lub spisaną listę zakupów.

Piękna oprawa graficzna, mnóstwo inspiracji i miejsca na różnego rodzaju zapiski sprawiają, że "Planer..." skrada kobiece serca już po szybkim przewertowaniu. Z czymś takim po prostu ma się ochotę planować, organizować, zdobywać świat. To pozycja którą chce się zachować dla siebie, ale i podarować bliskiej osobie. Z założenia to pozycja, którą można trzymać w torebce, dla mnie jednak byłaby zbyt duża i ciężka. Ja "Planer..." widzę raczej w moim ulubionym miejscu w domu, gdzie będę mogła bądź to zawsze rozpoczynać z nim dzień przy aromatycznej kawie, czy też zapisywać przemyślenia po kolejnym, intensywnym dniu. Bo ten planer może być również przepiśnikiem, sennikiem, duchownikiem, jednym słowem wszystkim, czego potrzebujemy. Gorąco polecam go Waszej uwadze i zapewniam, że doskonale sprawdzi się jako świąteczny upominek dla wielu wspaniałych, aktywnych kobiet. Zachęcam!

8.11.2018

Wywiad z Edytą Stępczak

Niedawno na blogu pojawiła się recenzja bardzo interesującej książki, zatytułowanej "Burka w Nepalu nazywa się sari". Książka porusza bardzo ważny, choć mało znany problem sytuacji kobiet w Nepalu. Temat jest bardzo rozległy, tym bardziej cieszy mnie więc fakt, że autorka książki, Edyta Stępczak, zgodziła się udzielić mi bardzo obszernego wywiadu. Serdecznie zapraszam do jego lektury, naprawdę warto.

Edyta Stępczak

1. Po lekturze Pani książki, "Burka w Nepalu nazywa się sari", po prostu muszę o to zapytać - Dlaczego niezależna kobieta jak Pani, decyduje się spędzić w kraju tak nieprzychylnym kobietom jak Nepal aż pięć lat swojego życia?

Wyjeżdżając do Nepalu nie wiedziałam, że to kraj nieprzychylny komukolwiek. W polskiej - i nie tylko polskiej - świadomości Nepal to wyłącznie Himalaje. Wiedza o tym kraju ogranicza się do górskich wędrówek i wspinaczek, opisywanych w konwencji literatury podróżniczej. To wiedza bardzo powierzchowna. Jadąc tam po raz pierwszy nie znałam Nepalu od innej niż górska strony. Podobnie jak inni Polacy pojechałam tam, aby przeżyć przygodę w górach, w zapierających dech w piersiach Himalajach. Nie byłam świadoma zawiłości społecznych problemów, które są przesłonięte przez Himalaje, dominujące nie tylko na horyzoncie, ale i w folderach turystycznych i wszelkich publikacjach. 

Nepal, trzeba to podkreślić, to doskonałe miejsce na podróż, nie tylko z powodu oszałamiającej przyrody - ludzie są tam bardzo otwarci, gościnni, stąd łatwo poczuć się tam jak w domu. Względem turystów Nepalczycy są niezwykle życzliwi. 

Niestety to także społeczeństwo na wskroś patriarchalne i pozycja kobiety, jej status, jest niski, ze wszystkimi konsekwencjami. Ale ten wizerunek Nepalu nie narzuca się turystom, jak na przykład ma to miejsce w Afganistanie, gdzie burka jest wizualnie oczywista - stąd też jest światowym symbolem uciemiężenia kobiet. Opresja wobec kobiet jest w Nepalu znacznie bardziej zawoalowana, ukryta pod grubszą warstwą pozorów; trzeba do niej dotrzeć. 

Temat dyskryminacji nepalskich kobiet jest w Europie nieznany i niezrozumiały, tego oblicza Nepalu się nie propaguje, dlatego postanowiłam się nim zająć. Kiedy zaczęłam zdawać sobie sprawę ze skali problemu, wyzwań, z jakimi mierzą się Nepalki, góry skarlały. A wraz z nimi chwała z ich zdobywania. W moim odczuciu prawdziwa walka toczyła się nie w strefie śmierci, ale na nizinach, i nie o sportowy rekord, a o godność, o podstawowe prawa człowieka. 

Chcę też podkreślić, że mnie traktowano w Nepalu bardzo dobrze. Wielu ludzi, w tym mężczyźni, zdeklarowani feminiści, bo tacy też są, bardzo mi pomogli podczas zbierania materiału do książki. Uważali, że to, co robię, jest ważne i bardzo mnie w tym wspierali. 

Poza tym Nepal to idealne miejsce dla osób, które nie stronią od wyzwań. Mimo iż życie codzienne jest tam dość trudne - mam tu na myśli braki w dostawie prądu, bieżącej wody, zanieczyszczenie powietrza i akustyczne, powodzie nawiedzające Nepal co roku podczas pory deszczowej, ciągłe niepokoje społeczne i polityczne, pozostawiający wiele do życzenia poziom higieny, nie wspominając o aktywności sejsmicznej... A jednak te przeciwności pozostają na dalekim drugim planie, kiedy ma się misję, choć to może zbyt duże słowo. Moją misją, moim Everestem było poznanie Nepalu od innej, niestereotypowej i niezmitologizowanej strony. Nie podejrzewałam, że to tak opresyjny kraj wobec kobiet, ale mając tę świadomość, to właśnie tam należy być, bo to tam jest wiele do zrobienia. I na tym polu jestem zaangażowana. Dla mnie więc nie było to "aż pięć lat mojego życia", wręcz mam nadzieję na piętnaście kolejnych. 

Okładka książki "Burka w Nepalu nazywa się sari"

2. W książce wspomniała Pani o posiłkach w towarzystwie Nepalczyków i o kobietach, które je przygotowały, obsługiwały jedzących, a same nigdy nie zasiadły do stołu. Jak rozpoznać sytuacje, w których należy przeciwstawiać się niesprawiedliwości i oddzielać je od takich, które nie zgadzają się z naszymi przekonaniami i standardami, a mimo to na pewnym etapie trzeba je uszanować czy nawet je zaakceptować?

Odpowiedź na to pytanie jest trudna. Bo z jednej strony mamy tu granice przyzwoitości, maniery, które zobowiązują gościa do określonego zachowania, ponieważ jest podejmowany przez miejscowych w najlepszej wierze. A na drugim biegunie jest niedopuszczalna dla każdego aktywisty bierność, która hamuje zmiany na lepsze. 

Należy wybrać taką formę "protestu", która nie zantagonizuje ludzi, bo wtedy na pewno zabraknie w nich gotowości do słuchania, otwartości na alternatywę, na inną drogę. 

W tej konkretnej sytuacji, o której Pani wspomina, a w której często się znajdowałam, bo często byłam zapraszana do nepalskich domów, ja wybierałam manifestowanie swojej pozycji w najmniej ofensywny sposób, jaki zdołałam wymyślić. To znaczy proponowałam, aby poczekać z posiłkiem na panią domu, oferowałam pomoc w kuchni, pytałam panią domu czy chciałaby dołączyć do rozmowy i tak dalej. Starałam się wielokrotnie podczas wizyty pokazać i jej, i reszcie rodziny, że ją zauważam, że jest dla mnie tak samo ważna jak pozostali; pokazać wdzięczność za posiłek, jego przygotowanie. Tymi zabiegami dawałam do zrozumienia, jak ja widzę rolę kobiety i jej miejsce w rodzinie. Krytykowanie gospodarzy otwarcie nie wchodziło w grę. Najczęściej gospodarze nie odstępowali od swoich zachowań, ale ja manifestowałam swoje przekonania, a oni to rejestrowali. 

Ale w innych sytuacjach, kiedy rozmawiałam z Nepalczykami na, nazwijmy to, neutralnym gruncie, to znaczy nie będąc gościem w ich domach, prowokowałam, podejmując najtrudniejsze tematy, od których oni nie uciekali. Mówię tu głównie o ludziach młodych, którzy chętnie rozmawiali. 

Uważam, że należy ludzi wyciągać z ich strefy komfortu, w każdej kulturze, i ja to robiłam tak, jakbym chciała, żeby to robiono wobec mnie. Oczywiście zachowując przy tym szacunek i takt. Ale takie ćwiczenie intelektualne jesteśmy sobie winni wszyscy. Tylko rozmowy na trudne tematy, jak te o różnicach kulturowych, są zdolne rozsypać nasze przekonania i złożyć je ponownie, ale już może w inną układankę, o nowym kształcie.

Należy nieustannie podważać nawet własny światopogląd. Inaczej grozi nam stagnacja, zapominamy dlaczego w ogóle tkwiliśmy przy takim lub innym przekonaniu i konserwujemy je z przyzwyczajenia. A to niezdrowe dla higieny umysłowej. Nie znaczy to, że zdanie zmienimy za każdym razem, kiedy zabieramy się za jego rewizję, czasem wręcz ugruntujemy to, które mamy. Ale dzięki temu zachowamy świeżość i będzie to stanowisko zajmowane świadomie. 

Odbyłam wiele rozmów, podczas których zasiane zostało ziarnko wątpliwości - a to już sporo. Wiele osób nie zadaje sobie pytań na codzień, ani małych, ani egzystencjalnych. A każde moje nieofensywne i podyktowane ciekawością "dlaczego": dlaczego kultywuje się ten zwyczaj lub tamten, skąd ta tradycja lub tamta i tak dalej - coś wnosiło do sposobu myślenia. Bo niektórzy na wiele "dlaczego" nie potrafili znaleźć odpowiedzi, albo ich odpowiedź brzmiała: "bo od zawsze tak było". Byli rozmówcy, którzy zdawali sobie sprawę, że ich własna odpowiedź im nie wystarcza, że teraz, sprowokowani, powinni poszukać głębiej i zrobią to, po prostu nikt nie postawił ich nigdy wcześniej przed takim pytaniem. 

Tyle możemy robić. Nie możemy zrobić więcej, ale nie powinniśmy robić mniej. Nie zwalczać, a rozmawiać. To wymaga czasu, szacunku i woli obu stron, ale to jedyna droga do budowania świadomości, choć żmudna i najczęściej bez natychmiastowych rezultatów. 

Nepalka na Placu Durbar, Patan, Dolina Kathmandu. Fot. Edyta Stępczak

3. Cieszę się, że wspomniała Pani o podważaniu nawet własnych światopoglądów. Podczas lektury Pani książki przypomniała mi się pewna rozmowa ze znajomą Hinduską. Zupełnie niespodziewanie weszłyśmy na temat małżeństwa. Bez najmniejszego oporu powiedziała, że jej rodzice wybrali już dla niej przyszłego mężą. Nie zdążyłam jeszcze wyrazić mojego oburzenia, a ona zamknęła mi usta szczerą troską o ... mnie. Było jej szalenie przykro, że moi rodzice nie troszczą się o moją przyszłość i że sama muszę postarać się o partnera, nie mając takiego doświadczenia życiowego, jak moi rodzice... Oczywiście nie kwestionuję tego, że wielu kobietom w Nepalu powinno się pomóc. Podejrzewam jednak, że nie brakuje i takich, które w swej roli odnalazły szczęście. Czy rozbudzając w nich wątpliwości paradoksalnie nie sprawimy, że staną się bardziej nieszczęśliwe? Może ich filozofia życiowa wcale nie jest gorsza od naszej?

To bardzo ważny temat i jeden z rozdziałów "Burki...", który poświęcam właśnie ludziom młodym, tak kobietom, jak i mężczyznom. I tak jak piszę w książce, są Nepalczycy nie tylko pogodzeni z losem, ale wręcz szczęśliwi. 

Czerpią oni swoje szczęście z systemu wartości jaki wyznają. Są to ludzie, dla których ich tradycje i zwyczaje są jak ochronny kokon, a nie jak kajdany. I to należy zrozumieć, uszanować i nie ingerować. Bo niby dlaczego? Jaki mamy ku temu mandat? Co nas do tego upoważnia?

Sęk w tym, aby istniał wybór i aby ci ludzie, którzy czują, że znajdują się w opresyjnej sytuacji, mieli szansę, możliwość się z niej wydostać. Aby chroniło ich prawo, a społeczeństwo pozwoliło im na odstępstwo od dyskryminujących praktyk, zwanych często tradycją. 

Ja rozróżniam trzy rodzaje kobiet. Pierwszy stanowią te nieświadome swojej pozycji, które akceptują i przyjmują bez zastrzeżeń to, co, jak sądzą, przewidział dla nich los. Pomaga im w tym dominująca w Nepalu filozofia fatalizmu. To wśród nich są te szczęśliwe kobiety, dumne z nepalskiego dziedzictwa kulturowego i bogactwa tradycji. Drugi to kobiety świadome, ale cierpiące w milczeniu, posuwają się najwyżej do narzekania na swoją sytuację po kryjomu, w zaufanym gronie, otwarcie jednak nie konfrontują się z rodziną ani ze społecznością w obawie przed reprymendą – to najliczniejsza grupa. I wreszcie trzeci rodzaj - świadome i aktywne kobiety, walczące o swoje prawa i żyjące według zasad, które głoszą – te są nadal nieliczne w skali społeczeństwa.

Można potraktować te trzy grupy jako poszczególne stadia jednego procesu zmiany postawy: od nieświadomej do świadomej, od biernej do aktywnej. Najbardziej dramatycznym etapem tej ewolucji jest przejście z pierwszej grupy do pośredniej. O ten pierwszy krok, o awans do grona świadomych jest najtrudniej. 

Podobnie jak w przypadku kobiet, wśród młodych Nepalczyków także są ludzie świadomi i nieświadomi.

Dzięki Internetowi, zachodniemu kinu czy wyjazdom zagranicznym mają oni styczność z inną kulturą. Będąc zagranicą chłoną równouprawnienie, prawa człowieka, swobody obywatelskie. A po powrocie do domu trudno im się zaadaptować. Wiedzą już, jak może być. I jeśli to, co widzieli, czym mieli okazję przez chwilę żyć, bardziej do nich przemawia niż ich rodzime obyczaje i normy społeczne, w naturalny sposób chcą być częścią tego liberalnego świata. Ale jak, skoro ich zakotwiczeni w tradycji rodzice nie zezwalają na taki scenariusz? Aby utrzymać dzieci w ryzach stosują szantaż emocjonalny i inne metody. Bo nie są gotowi na nowe. To jest schizofreniczna sytuacja dla tych świadomych młodych ludzi, bo wiedzą już, czego chcą, a czego nie, że ich własne pragnienia nie są spójne z pragnieniami rodziców, ale winni są im posłuszeństwo. I najczęściej koniec końców podporządkowują się ich woli. Nie można ich jednak oceniać, bo mają wiele do stracenia. 

Byli wśród moich rozmówców tacy, którzy przeklinali świadomość, bo powodowała, że znacznie trudniej im się żyło. Woleliby jej nie mieć. 

Świadomość wyzwala, jeśli istnieje alternatywa. A kiedy jej brak, jest źródłem wewnętrznego konfliktu, który często przebiega w bardzo dramatycznej formie i tragicznie się kończy. A tym elementem, który odbiera młodym alternatywę jest naczelna powinność i najświętszy obowiązek dzieci w życiu, to znaczy bezwzględnego posłuszeństwa wobec rodziców. Co więcej, z tego obowiązku się nie wyrasta: tak długo jak żyją rodzice, tak długo jesteśmy im winni posłuszeństwo. W takim duchu Nepalczycy są wychowywani od najmłodszych lat, powiedzielibyśmy: indoktrynowani; tym nasiąkają od dziecka i to zrozumiałe, że w głowach wielu z nich pomysł buntu w ogóle się nie zrodzi. W domu nie dyskutuje się z rodzicami - to byłaby krnąbrność. Niezgadzać się ze starszym od siebie jest poczytywane za brak szacunku. Takie osoby są natychmiast etykietowane jako butne, bezczelne, trudne i niewdzięczne. A nikt nie chce być odrzucony. W Nepalu rodzina jest wszystkim, to społeczeństwo kolektywne, gdzie indywidualizm to nowomoda, nonsens. To także kraj, w którym nie istnieje jeszcze powszechny system ubezpieczeń społecznych, zatem to rodzina jest jedynym zabezpieczeniem, zwłaszcza na starość. W tym kontekście łatwo pojąć, skąd taki stopień podporządkowania rodzicom nawet przez dorosłych, świadomych ludzi, przejmowanie przez młodych Nepalczyków tradycyjnego punktu widzenia swoich rodziców, a więc kontynuowanie starych praktyk.

Wciąż uważam, że należy walczyć o świadomość. Bo zmiana na lepsze dla tej rzeszy Nepalczyków, która wcale nie jest zadowolona z aranżowanych małżeństw itd. dokona się tylko dzięki świadomości. Z tym, że nie wszystkie świadome osoby podejmą działanie. Zatem im więcej świadomych, tym więcej aktywnych na polu walki o prawa kobiet, czy szerzej - o prawa człowieka, o swobody obywatelskie. Wielu owych świadomych, młodych Nepalczyków mówiło mi, że sami wprawdzie nie podejmą walki z tradycją, z rodzicami, że są straconym pokoleniem, przejściowym, że jeszcze nie czas na tak rewolucyjne zmiany… Ale: ponieważ sami bardzo cierpią z powodu ubezwłasnowolnienia, swoim dzieciom pozwolą na życie własnym życiem, a nie czyimś, z którym się nie identyfikują. 

Zmiany zatem nadchodzą. Są kwestią kilku pokoleń, ale nadejdą. Taka jest natura zmiany, że nie można jej zatrzymać. Co najwyżej spowolnić. I oczywiście tych sił hamujących jest w Nepalu nadal sporo, są bardzo aktywne. 

Dziewczynka spotkana w Dolinie Tsum. Fot. Edyta Stępczak

4. Bardzo chciałabym wierzyć, że ci młodzi ludzie, którzy mieli szansę zobaczyć, jak żyje się gdzie indziej, faktycznie zaoferują swoim dzieciom więcej swobody. Z drugiej strony mam jednak co do tego sporo wątpliwości. Nawet z własnego podwórka znamy schemat powtarzania tych samych błędów. Przykładowo ofiary przemocy domowej, z czasem często stają się oprawcami. Pani również wspomina w książce o kobietach, które jakby "zapomniały" o własnych krzywdach i po zdobyciu lepszej pozycji, przyczyniają się do ucisku kolejnego pokolenia. Do tego, jak Pani mówi, młodzi nie chcą walczyć z tradycją i rodziną, a rodzina to w końcu nie tylko rodzice i zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie bacznie się przyglądał temu, jak wychowują kolejne pokolenie. Może rzeczywiście potrzeba kilku pokoleń, żeby coś faktycznie się zmieniło. Czy jednak nie ma innej, szybszej drogi? Czy pozostaje nam bolesna świadomość i bezradność, bo pomagając często możemy bardziej zaszkodzić? Czy dostrzega Pani jakiś sposób, w który można by choć trochę wpłynąć na te starsze, konserwatywne pokolenie?

To nie jest proste. Z dwóch względów. Jeden to taki, że wyjeżdżają zagranicę w wieku dorosłym, będąc już ukształtowanymi jako ludzie. A więc z określonym światopoglądem, z jakim wzrastali, żyli od urodzenia. Niełatwo "wykąpać się ze swojego świata" i przyjąć nowy. To nie jest kwestia zmiany garderoby, a rdzenia, podstawy naszej tożsamości, która kształtuje się w dzieciństwie. To samo dzieje się z nami, z każdym z dowolnego kręgu kulturowego, kto styka się z "innym" w wieku dorosłym. Elementy innych kultur nas ciekawią, fascynują, owszem, ale przejęcie ich, zastąpienie rodzimych racji i wartości obcymi, to już zupełnie odmienna sprawa. 

Po drugie, zasadniczo są dwa skrajnie różne sposoby odpowiedzi na opresję: jedne ofiary zamienią się w prześladowców, kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja, niejako w rewanżu za to, co ich samych spotkało. A inne zachowają się wręcz przeciwnie, będą chciały oszczędzić innym tego, przez co same przeszły. 

Natomiast odpowiedź na pytanie czy nie ma szybszej drogi ku zmiany mentalności brzmi: nie, tu nie ma drogi na skróty. 

O zmianę mentalności - bez której nie będzie emancypacji kobiet - właśnie najtrudniej, następuje ona najwolniej i jest to bardzo delikatny grunt. 

Chce przy tym zauważyć, że zmiana nie dokonuje się tylko wraz ze zmianą pokolenia, wśród ludzi młodych. Piszę w książce o kobietach, w średnim wieku bądź znacznie starszych, które dojrzały do otwartości na nowe, które widzą potrzebę na przykład opanowania sztuki czytania i pisania. Zarówno z powodów pragmatycznych - aby nikt nie oszukiwał ich już podczas robienia zakupów, uczą się więc nominałów itd., ale jest to też motywowane poczuciem godności. Czasem potrzeba sprzyjających okoliczności, żeby pewne potrzeby doszły do głosu. Te konkretne kobiety odchowały już dzieci i, zyskując więcej czasu dla siebie, chcą się uczyć. To z pewnością także wpływ ruchów na rzecz kobiet, coraz lepiej słyszalnych w Nepalu, a to inspiruje, dodaje innym kobietom siły, motywuje je. Zdarza się więc, że zmiany dokonują się również w obrębie jednego pokolenia, wśród ludzi starszych, choć w skromnej skali. 

Kobiety udające się o świcie do świątyni złożyć ofiary. Fot. Ravin Man Bajracharya

5. Zmiany w Nepalu muszą dokonać się nie tylko w głowach mieszkańców, ale też na szczeblu krajowym. W książce pisze Pani o wprowadzanych przepisach, które mają poprawić los kobiet. Przepisach, które niestety nic nie zmieniają... Jak Pani ocenia tę sytuację: czy jest to tylko zasłona dymna, która ma za zadanie uspokoić międzynarodową opinię publiczną? A może mamy do czynienia z krótkowzrocznością rządzących, którzy nie dostrzegają sedna problemu? A może przepisy nie działają, bo mieszkańcy uparcie próbują żyć według "starych reguł" i ignorują wszelkie zmiany?

To ostatnie. Świadomość nie jest powszechna (nie tylko w Nepalu, a wszędzie, bądźmy fair), a w dodatku sama świadomość nie wystarcza. Wielu świadomym osobom brakuje woli - i to także z tego powodu zmiany następują tak powoli. 

A woli brak im między innymi dlatego, że są beneficjentami status quo. Zależy im więc, żeby wszystko zostało tak, jak jest i jak było od wieków.

Odnosząc się do pozostałych kwestii, o których Pani wspomina: niewiele dba się w Nepalu o to, co powie światowa opinia publiczna. A to dlatego, że o Nepalu nikt na świecie nie rozmawia. Jeśli już, to w kontekście Himalajów: gdy padnie jakiś rekord na Evereście lub kiedy ktoś zginie. Albo z powodu kataklizmu. Może brzmi to dość brutalnie, ale tak po prostu jest. Jak wspomniałam na początku rozmowy, tak jak to ma miejsce w przypadku polskiej świadomości, tak i w światowej Nepal to wyłącznie Himalaje. Stąd moje książki o tym kraju (kolejna jest w przygotowaniu), bo istnieje bardzo szerokie spektrum tematów związanych z Nepalem, o których nic na świecie nie wiadomo. 

Nie jest też tak, że przepisy prawne, mające na celu poprawić sytuację kobiet, które z takim trudem udało się przeforsować, niczego nie zmieniają. Owszem, nadal są często ignorowane, bo wolniej niż przepisy zmienia się mentalność, która nie jest gotowa na nowe, ale jednak to ogromny krok naprzód. Bo istnieje już coś, na co można się powołać, kobiety zyskały w debacie argument dużej wagi. Choć oponenci powołują się na argument mający jeszcze większy ciężar gatunkowy w tym niezwykle przywiązanym do tradycji kraju - kulturowy, nakaz wierności tradycji. Jednak dzięki tym przepisom prawnym roszczenia kobiet - oraz mężczyzn-feministów, walczących u ich boku - zyskują legitymizację. Ale nie tylko. Te prawa ośmielają kobiety, zachęcają je do dalszych kroków na tej drodze pełnej przeszkód i wrogów, dodają im pewności siebie. One widzą, że ich starania nie idą na marne. A to już cenne samo w sobie. 

Kobieta z wioski Haku, dystrykt Rasuwa. Fot. Edyta Stępczak

6. Mam nadzieję, że między innymi za sprawą Pani książki, pojawią się osoby żywo zainteresowane Nepalem (nie tylko w kontekście Himalajów), jak również losem mieszkających tam kobiet. Od chwili gdy skończyłam lekturę Pani książki zastanawiam się, jak osoby takie jak ja, mieszkające tak daleko od Nepalu, mało rozeznane w tamtejszych realiach, mogłyby wesprzeć pozytywne zmiany. W książce wspomniała Pani o różnych formach międzynarodowej pomocy, która nie przynosi najmniejszych korzyści, a nawet "nakręca" działalność przestępczą... 

To bardzo rozległe zagadnienie, któremu poświęcam sporo miejsca w mojej drugiej nepalskiej książce pt. "Huśtawka nad przepaścią". Pominę więc może tutaj wątek pomocy międzynarodowej jako takiej, a skupię się na pomocy w kontekście kobiet. Często słyszę takie pytanie: co my możemy dla nich zrobić? Najważniejsza jest świadomość. Mając wiedzę na temat problemów tych kobiet, kolejny krok przyjdzie z łatwością, prędzej czy później pojawią się pomysły i inicjatywy, jak im pomóc, projekty, w których można wziąć udział, nawet bez konieczności wyjazdu do Nepalu. Jesteśmy kreatywni, a wiedząc, z jakimi wyzwaniami mierzą się Nepalki, przyjdą nam do głowy różne sposoby zaangażowania się. Bycie adwokatem ich sprawy zagranicą, na przykład w Polsce, to już pierwsze ważne działanie. Ruch kobiet jest ruchem światowym, co ma olbrzymią wagę i znaczenie, bo kobiety inspirują się wzajemnie, pod wpływem dokonań jednych aktywizują się kolejne, w innym kraju, wzajemnie się motywują, uczą się na cudzych błędach, kopiują mądre rozwiązania, mówią razem silniejszym głosem. A to, co zaczyna się jako społeczna tendencja, moda, ruch czy ekstrawagancja, rodzima czy skopiowana z zagranicy, często przyjmuje z czasem formę przepisów prawa. 

Ten światowy network w naturalny sposób ma większą siłę przebicia. Zwracały na to moją uwagę dalitki, czyli tak zwane niedotykalne, walczące o swoje prawa i dyskryminowane podwójnie, na dwóch poziomach: jako kobiety przez mężczyzn i jako dalitki przez przedstawicieli wyższych kast. Ruch dalitek jest znacznie słabszy niż ruch na rzecz praw kobiet, bo ten drugi ma globalny zasięg, podczas gdy kastowość, segregacja kastowa i społeczne wykluczenie z powodu jakiego cierpią niedotykalni, to zjawisko regionalne, ogranicza się do subkontynentu indyjskiego. Dlatego ich postulaty to pojedynczy, słabo słyszalny głos w porównaniu z donośnym krzykiem wieloosobowego chóru, jakim jest ruch na rzecz praw kobiet. Dalitki mogą ciągle jeszcze tylko marzyć o takiej skuteczności. 

Można udostępnić Nepalkom platformę, trybunę, z której będą mogły mówić, bądź my będziemy mówić w ich imieniu, o problemach, jakie są ich udziałem. Sukces tej książki będę mierzyć nie czym innym, a właśnie wzrostem świadomości w Europie na temat kondycji nepalskich kobiet, ich statusu w rodzinie i społeczeństwie. Bo wszystko zaczyna się od świadomości.

A konkretne działania na rzecz Nepalek zależą już od naszej inwencji twórczej. Po lekturze książki blogerki na Instagramie włączyły się na przykład w akcję #razemznepalkami. W solidarności z kobietami z Nepalu mówią o ich wyzwaniach, a znakiem rozpoznawczym tej akcji są bransoletki, symbolizujące ukrywanie dramatu kobiet pod piękną szatą, z którymi blogerki się fotografują. 

Po jednym ze spotkań autorskich jedna z czytelniczek podeszła do mnie i powiedziała, że nie miała wcześniej pojęcia o sytuacji Nepalek, a teraz, wiedząc o tym, chce się zaangażować w pomoc. Silne wrażenie wywarły na niej zwłaszcza informacje na temat zdrowia okołoporodowego kobiet w Nepalu, bo to jej dziedzina, i jest zdeterminowana pojechać tam na wolontariat. Ten i inne podobne przykłady najlepiej pokazują, że szerzenie świadomości przekłada się na praktyczne kroki i konkretne rozwiązania.

Przede wszystkim jednak trzeba pamiętać, żeby pomagać mądrze, nie wyrządzając przy tym więcej krzywdy, niż pożytku. 

Młoda kobieta z wioski Haku, północny Nepal. Fot. Edyta Stępczak

7. Mam wrażenie, że ten wywiad mogłabym ciągnąć bez końca. Dramat kobiet w Nepalu to temat o bardzo wielu aspektach. Myślę jednak, że osoby, które zainteresowały się tym problemem, powinny po prostu sięgnąć po Pani książkę. Na koniec chciałabym jeszcze zapytać o Pani plany na przyszłość. Wspomniała Pani, że przygoda z Nepalem jeszcze się nie kończy i że powstaje kolejna książka. Czy planuje Pani po raz kolejny odwiedzić Nepal, czy może skupi na roli "adwokata" sprawy Nepalek w Polsce? 

To zaledwie początek. Jak chodzi o projekty literackie, to wspomniana już “Huśtawka nad przepaścią”, jest prawie gotowa, tekst wymaga tylko prac redakcyjnych. Ale jest jeszcze inny poziom aktywizmu, na którym się realizuję, oprócz pisania. Od 2015 roku prowadzę w Nepalu projekt pomocowy Healing Haku, który powołaliśmy wspólnie z jednym z moich nepalskich przyjaciół, Dineshem Tamangiem, w celu niesienia kompleksowej pomocy ofiarom trzęsienia ziemi, a konkretnie mieszkańcom wioski Haku w północnym Nepalu [www.healinghaku.org]. Pracuję też obecnie nad pozyskaniem finansowania dość ambitnego, bo innowacyjnego i długofalowego projektu. Jeśli się powiedzie, to zrewolucjonizuje on tamtejszy trzeci sector. To nie tyle projekt, co zupełnie nowy model rozwojowy, który powinien zastąpić bardzo niedoskonałą i mało efektywną pomoc zagraniczną. 

Z Nepalem będę więc związana na długie lata. Jest sporo do zrobienia, a pomysłów na projekty do realizacji stale przybywa. Horyzont jest zapełniony planami – nie tylko ciekawymi, ale co ważniejsze przynoszącymi społeczną korzyść - więc to bardzo ekscytująca perspektywa!

4.11.2018

Français Présent nr 46



Français Présent to w moim przekonaniu najciekawszy, dostępny na polskim rynku magazyn dla uczących się języka francuskiego. Przeznaczony jest on głównie dla osób posługujących się językiem na poziomie średniozaawansowanym, myślę jednak, że również ambitni początkujący znajdą tu coś dla siebie. Tematyka magazynu jest bardzo zróżnicowana. W ten sposób możecie nie tylko poszerzyć wiedzę dotyczącą krajów i regionów francuskojęzycznych, ale także znaleźć ciekawostki dotyczące wielu innych dziedzin, takich jak technika, psychologia, polityka, muzyka czy sport. 

Najnowszy, 46 już numer magazynu, to między innymi zaproszenie do wspaniałej, francuskiej kuchni. Poznamy tutaj nie tylko wiele pożytecznych zwrotów, związanych z tą tematyką, ale również ...będziemy mogli wykorzystać smakowity przepis na zapiekankę ziemniaczano-serową na winie. Nie mniej ciekawy był dla mnie artykuł na temat bardzo smacznego, jabłkowego napoju - cydru. Trudno również nie zwrócić uwagi na bardzo rozbudowany, wzbogacony o wiele pięknych zdjęć artykuł na temat francuskiego wybrzeża. 

Niezależnie od zainteresowań, każdy uczący się, powinien poświęcić nieco czasu dwóm tekstom. Pierwszy z nich jest kontynuacją rozpoczętego w poprzednim numerze artykułu na temat użycia imiesłowu czasu przeszłego (participe passé). W drugim znajdziecie przykłady konwersacji w pracy, przykładowo dialog z nowym kolegą, rozmowę z nowym szefem, czy też dotyczącą planowanego urlopu.

Niezmiennie zwracam Wam uwagę na liczne dodatki, które skutecznie umilają naukę z magazynem. Jeden z najważniejszych to pliki audio z nagraniami wielu artykułów, nieoceniona pomoc dla uczących się samodzielnie, kładących duży nacisk na właściwą wymowę i intonację. Niezmiennie cieszy mnie również arkusz pracy dla nauczyciela. Osobiście jestem bowiem zdania, że magazyn można znakomicie wpleść w zajęcia na kursach, czy też w szkole. Jasne oznaczenie trudności tekstu sprawia, że łatwiej będzie nam znaleźć artykuły odpowiednie do naszych możliwości. Dzięki temu praca nie będzie ani za łatwa, ani ponad nasze siły.

Gorąco zachęcam do rozpoczęcia przygody z magazynem Français Présent, a jeśli doceniliście już jego zalety, do korzystnej cenowo prenumeraty, czy też prenumeraty elektronicznej. Dzięki nim nie przegapicie żadnego numeru, a interesujące tematy docierać będą bezpośrednio do Waszego domu. Polecam.

2.11.2018

"Finał 7" Kerry Drewery



Autor: Kerry Drewery
Tłumaczenie: Iwona Michałowska-Gabrych
Cykl: Cela 7 (tom 3)
Wydawnictwo: Młody Book
tytuł oryginału: Final 7
data wydania: 4 października 2018
ISBN: 9788380572614
liczba stron: 464



"Finał 7" jest trzecią, ostatnią już częścią bardzo interesującego cyklu Cela 7, autorstwa brytyjskiej pisarki Kerry Drewery. To opowieść o przerażającej sile mediów, wszechobecnej obłudzie i o tym, do czego może doprowadzić bezkrytyczne przyjmowianie tego, co oferuje nam szklany ekran telewizora...

Martha i Isaac wreszcie są wolni, niestety w świetle rządowej propagandy stanowią duże niebezpieczeństwo dla całego społeczeństwa. Czy do końca życia będą musieli się ukrywać? W głowie Marthy rodzi się bardzo śmiały plan, który może wszystko zmienić. Czy znajdą się jednak osoby, które będą miały dość odwagi, by jej pomóc? Stawka jest bardzo wysoka, a niebezpieczeństwa czychają na każdym kroku...

Powieść jest ostatnią częścią trylogii i aby w pełni ją docenić, warto przeczytać ją we właściwej chronologii. Tylko w ten sposób pojmiemy dramaturgię wydarzeń, bo trzecia część serii jest zdecydowanie najbardziej dramatyczna. Martha wreszcie zaczyna działać i szuka sposobu, by ujawnić niecne postępki establishmentu. Zadanie jest bardzo karkołomne, na jej niekorzyść działa bowiem nie tylko wiele osób wykorzystujących system, ale również technika i media. Społeczeństwo preferuje drogę na skróty i mało kto analizuje informacje płynące z telewizora. Opór tłamszony jest w zarodku, często łatwiej więc przymykać oko nawet na bardzo oczywistą niesprawiedliwość. 

Nie ulega wątpliwości, że autorka znalazła bardzo interesujący i frapujący temat. Choć powieść jest fikcją, oglądając ramówkę telewizyjną, trudno nie zadać sobie pytania, czy aby nie zmierzamy do równie przerażającego świata. Ambitne programy zastępowane są rozrywką niskich lotów. Media coraz częściej sugerują nam, co powinniśmy myśleć, w zależności od preferencji politycznych, pewne osoby oczernia, a inne wybiela... Więc choć seria Cela 7 to przede wszystkim ekscytująca opowieść dla nastolatków, może warto spojrzeć na nią w szerszej perspektywie, zastanowić się, jakie jest jej przesłanie.

Język książki jest niezmiennie bardzo prosty. Na próżno szukać tu rozbudowanych zdań, dużo częściej musimy zadowolić się jednym słowem. Zabieg jest celowy, ale momentami nużący. Czytelnik może mieć tendencje do omijania dłuższych fragmentów zbudowanych w ten sposób. O ile problem manipulacji ludzkością jest tu bardzo ciekawy, o tyle słabiej wypadają relacje międzyludzkie, w szczególności związek Marthy i Isaaca. Osobiście oczekiwałam więcej emocji i fajerwerków, tymczasem osoba, która nie zna poprzednich tomów, mogłaby mieć wątpliwości, czy tę dwójkę naprawdę łączy jakieś uczucie. Zakończenie wypadło dość intrygująco, choć zwraca uwagę pewna analogia do końcówki serii Igrzyska śmierci. 

Cela 7 jest serią, która nie uchroniła się od pewnych wad, jestem jednak przekonana, że trafi w gusta wielu nastolatków. Błyskotliwy pomysł z programem telewizyjnym, w którym widzowie decydują o życiu i śmierci "uczestników" sprawia, że powieść na długo pozostaje w pamięci. Jak już wspomniałam, warto przymknąć oko na pewne niedociągnięcia i docenić powagę problemu, zawartego w tej trylogii. Oby nigdy nie zabrakło osób, które zadają sobie trud myślenia, rewidują nawet własne poglądy i nie wierzą we wszystko, co próbuje wmówić im szklany ekran...

9.10.2018

"Lunchbox na każdy dzień. Przepisy inspirowane japońskim bento" Malwina Bareła




Autor: Malwina Bareła
Wydawnictwo: Znak Horyzont
data wydania: 17 września 2018
ISBN: 9788324054589
liczba stron: 320




Lunch to najczęściej posiłek mało doceniany i zupełnie pozbawiony kreatywności. Szybko zjadany w kantynie, odgrzewany w mikrofalówce (resztki z poprzedniego dnia) lub składający się z kilku kanapek - niezmiennie takich samych. Oczywiście można by pokusić się o przygotowanie czegoś apetycznego i zdrowego, jednak większość z nas wykręca się brakiem czasu, zmęczeniem i brakiem pomysłów. Tymczasem Malwina Bareła, autorka książki "Lunchbox na każdy dzień. Przepisy inspirowane japońskim bento" oraz bloga Filozofia smaku przekonuje, że lunch może być naprawdę smakowity, łatwy do przygotowania, a do tego bardzo efektowny. A to wszystko w duchu japońskiej tradycji...

Autorka jest wielbicielką bento, posiłku wywodzącego się z Japonii, serwowanego w niewielkich pudełkach. Zazwyczaj składa się on z porcji ryżu lub makaronu, mięsa lub ryby, a do tego warzyw i owoców. Całość prezentuje się tak apetycznie, że już widok samej okładki książki skutecznie zachęca nas do wypróbowania kilku przepisów. Zanim jednak do nich dotrzemy, przyjdzie nam dowiedzieć się nieco więcej na temat samego bento. Malwina Bareła wspomniała chyba o wszystkim, co powinien wiedzieć ktoś, kto pragnie zacząć swoją przygodę z własnoręcznie przygotowanymi lunchboxami. I tak dowiemy się jak dobrze wybrać pudełko do bento i na co zwracać uwagę, by długo nam służyło, odkryjemy masę sympatycznych akcesoriów do pudełek, które może i nie są niezbędne, ale świetnie się prezentują i trudno im się oprzeć, dowiemy się jak planować posiłki, jak często i gdzie kupować produkty potrzebne do ich sporządzenia, a nawet jak kreatywnie wykorzystać resztki. Bardzo interesujące są również informację na temat właściwego przechowywania posiłków, czy też rekomendacje, z czym najlepiej łączyć makaron, ryż czy kaszę.

W dalszej części pojawiły się przepisy podstawowe, które przydadzą się w najróżniejszych wersjach bento. Co prawda dressing czy przyprawy można też po prostu kupić w sklepie, jednak autorka książki przekonuje, że lepiej, zdrowiej i taniej przygotowywać je własnoręcznie. Po przepisach podstawowych przechodzimy do tego, co czytelników interesuje najbardziej, czyli całej masy smakowitych przepisów na lanchboxy. Wszystko to z podziałem na cztery pory roku, tak aby maksymalnie wykorzystać to, co w danej chwili oferuje nam natura. Podziału nie musimy jednak kurczowo się trzymać, wiele produktów da się przecież zamrozić i wykorzystać wtedy, gdy ma się na nie ochotę. 

Każda pora roku w książce rozpoczyna się małym wprowadzeniem, w którym znajdziemy informację na temat najważniejszych sezonowych produktów, tego, co warto mrozić, kisić czy zamykać w słoikach. 


Przepisy na bento prezentują się fantastycznie. Z jednej strony sam przepis, informacja o stopniu trudności przygotowania, czy jego czasie, a także, co bardzo przydatne w przypadku lunchboxów, informacja, jak długo dane danie można przechowywać. Po drugiej stronie mamy zaś fantastyczne zdjęcie prezentujące gotowe danie. Przeglądając książkę wprost nie można nasycić się ich widokiem. Wyobraźcie sobie też minę Waszych znajomych, gdy zobaczą u Was podobne cudeńko.

"Lunchbox na każdy dzień. Przepisy inspirowane japońskim bento" to przepięknie wydana, bardzo inspirująca i dogłębnie przemyślana książka. Jestem pod dużym wrażeniem jej przystępnego języka. Czytając ją nawet osoba, która zawsze unikała kuchni zaczyna wierzyć, że gotowanie może być nie tylko proste, ale i przyjemne. Bento to znakomity pomysł na fantazyjne, apetyczne i zdrowe posiłki. Gorąco zachęcam do zapoznania się z książką, a także do eksperymentów w kuchni.

3.10.2018

"Burka w Nepalu nazywa się sari" Edyta Stępczak





Autor: Edyta Stępczak
Wydawnictwo: Znak Literanova
data wydania: 3 września 2018
ISBN: 9788324048076
liczba stron: 384




Nepal to miejsce, które wielu osobom kojarzy się przede wszystkim z zapierającymi dech w piersiach widokami. Tam wszystko wydaje się być kolorowe i radosne jak sari, jeden z tradycyjnych strojów kobiecych. Ludzie są uśmiechnięci i serdeczni, chętnie przyjmują gości i dzielą się wszystkim, co posiadają. Niełatwo jest więc pogodzić się z rzeczywistością, jaką roztacza przed nami Edyta Stępczak. Jej Nepal to miejsce nieustannego ucisku kobiet, to miejsce, gdzie narodziny kobiety interpretowane są jako przekleństwo...

Edyta Stępczak spędziła w Nepalu ponad pięć lat. W tym czasie zdołała poznać ten kraj o wiele lepiej, niż przeciętny turysta, otumaniony piękną, ale złudną otoczką szczęścia i radości. Na jej drodze stanęło wiele przeszkód. Nepalczycy skutecznie chowają swoje tajemnice, wiele drzwi pozostaje na długo zamkniętych. Na szczęście nie zabrakło osób, które wspomagały ją w dążeniach do odkrycia całej prawdy. Nepal, jaki poznała, budzi grozę i pewną dozę niedowierzania. Czy to możliwe, żeby w dzisiejszych czasach, w tak malowniczym kraju dochodziło do takich niegodziwości i praktycznie mało kto o nich wiedział?

Powiedzieć, że kobieta w Nepalu to człowiek drugiej kategorii to chyba za mało. Nierzadko traktowana jest ona jak przedmiot, z którym można zrobić wszystko, nawet zniszczyć. Poniżanie, wyzywanie, groźby odebrania dzieci czy porzucenia to tylko kilka przykładów psychicznego upodlenia. Niestety to nie wszystko, bo nadal dochodzi tu do licznych przypadków pobicia, okaleczania, morderstw poprzez oblanie kwasem, czy też palenia żywcem. Trudno to wszystko pojąć, aż strach pomyśleć, co musi dziać się w głowie kobiety, która narażona jest na tyle niebezpieczeństw. Paradoksalnie kobiety same w pewnym sensie nakręcają tę machinę cierpienia. Gdy tylko udaje im się wywalczyć nieco lepszą pozycję, momentalnie zapominają jak podle się czuły i stają się kolejnymi oprawcami. Edyta Stępczak zadbała o to, by czytelnik zrozumiał, jak złożony jest problem uciskanych kobiet, na jak wielu poziomach doświadczają one niegodziwości, jak trudno jest wydostać się z błędnego koła. Bo i cóż z tego, że teoretycznie można uwolnić się od męża tyrana, skoro odchodząc traci się wsparcie rodziny, naraża na wiele nowych niebezpieczeństw, nierzadko ląduje na ulicy? Autorka książki uświadamia nam też, jak trudno jest zrozumieć tamtejsze problemy, żyjąc w kraju, w którym nie trzeba nieustannie obawiać się o swoje życie. Jednym z przykładów może być dość dobrze znana adopcja na odległość. Proceder jest bardzo dobrze znany, wiele osób wierzy, że w ten sposób robi coś dobrego. Tymczasem nie brakuje osób, które zarabiają na naszej krótkowzroczności. I tak adopcja może przyczyniać się do procederu... handlu dziećmi.

Lektura książki "Burka w Nepalu nazywa się sari" naprawdę daje do myślenia i bardzo przygnębia. Długo ma się wrażenie, że sytuacja nepalskich kobiet jest całkowicie beznadziejna. Na szczęście końcówka książki to małe światełko w tunelu. Autorka opowiada o ludziach, którzy walczą o zmiany, próbują pomóc tym, którzy najbardziej tego potrzebują. Ich działalność napotyka na wiele przeszkód, nierzadko muszą działać w ukryciu, zmieniać swoje siedziby. Na szczęście nie przestają w próbach, i choć na wymierne efekty trzeba czekać, rewolucja już się rozpoczęła.

Nie ulega wątpliwości, że Edyta Stępczak dogłębnie poznała problem nepalskich kobiet i zdołała pokazać nam jego złożoność i powszechność. Pokazała też, jak trudno jest pomóc uciskanym i sprawić, by uwierzyły, że można żyć inaczej. Trochę szkoda, że tak mało zostało powiedziane o pomocy z zewnątrz, tej skutecznej i sensownej. Bo po lekturze książki bardzo chciałoby się coś zrobić, jakoś wesprzeć raczkujące zmiany. Być może jednak to temat zbyt obszerny na jedną książkę. W każdym bądź razie "Burka w Nepalu nazywa się sari" to książka ważna i potrzebna, dlatego też polecam ją Waszej uwadze.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...